Czasami ogarnia mnie taki smutek, iż zaczynam myśleć, iż inni ludzie mają dzieci jak dzieci, a moje chcą tylko wszystko gotowe na tacy. Choć może matce nie wypada tak myśleć o własnych dzieciach, ta myśl nie opuszcza mnie od lat. Nie pomagają nam w niczym – a jak niczego nie potrzebują, to choćby nie przyjdą w odwiedziny. Ale jak tylko dowiedzieli się, iż dostałam mieszkanie po mamie, to od razu się pojawili.
Nie wiem, po kim moje dzieci są takie chciwe i leniwe. My z ich ojcem całe życie nie liczyliśmy na niczyją pomoc, sami od młodych lat zarabialiśmy na chleb. I mieszkanie też zdobyliśmy własną ciężką pracą.
A dzieciom wszystko musi być podane na gotowo. Michał chciał samochód w wieku dwudziestu dwóch lat, a Anna w wieku dziewiętnastu wymarzyła sobie wielkie wesele, potem dwupokojowe mieszkanie – nie byle jakie, tylko w centrum miasta. Spełniliśmy wszystkie ich zachcianki, braliśmy kredyty. Sami je spłaciliśmy, przez lata harowaliśmy na dzieci. Żyliśmy tylko na ziemniakach z działki, a całą pensję odkładaliśmy, bo długi nas przygniatały.
Teraz odeszła moja mama. Mieszkanie mi zapisała. A syn i córka nie mogą się doczekać, kiedy im to nieszczęsne lokum oddam, bo komu, jeżeli nie im? Przecież to nasze jedyne dzieci.
Pierwszy zaczął Michał. Bo podobno nie ma gdzie mieszkać. Przedtem miał, a teraz już nie. Nie chce wynajmować, nie chce płacić obcym co miesiąc. Chce wprowadzić się do babcinego mieszkania. Połowa jego pensji idzie na mieszkanie i samochód, mówi, iż na życie mu nie starcza.
Oczywiście, iż nie starcza, skoro jeszcze musi utrzymywać swoją dziewczynę. Która to już siedzi mu na karku? Z jedną mieszkał – nie pasowała, z drugą – też źle, teraz z trzecią. Pojechał z nią na wakacje nad morze, teraz planuje Paryż. A ona? Ani grosza na to wszystko nie dokłada.
Wszystko rozumiem – są młodzi, chcą żyć dobrze. Ale nie za nasz koszt, nie za koszt ludzi, którzy już od dawna nie są młodzi. To ona go namówiła, żeby wyprosił mieszkanie od rodziców. Bo wtedy będzie miał więcej pieniędzy na nią. Sprytna dziewczyna.
– Kiedy ty, Michał, zmądrzejesz? Niedługo trzydziestka, a ty wciąż prosisz i prosisz. Wszyscy ci nie pomagają. A kto spłacił twój kredyt na samochód? Nie my z ojcem?
Sam byś choćby jednej trzeciej nie spłacił. Wszystko my. Żyłbyś skromniej, to już dawno miałbyś własne mieszkanie. A ty tylko przepuszczasz pieniądze. Gdybyś założył prawdziwą rodzinę, to moglibyśmy inaczej porozmawiać. A tak – żyjesz bez sensu, ani kawaler, ani mąż. Cały czas narzeczony, aż do siwych włosów – powiedziałam synowi po jego kolejnej prośbie.
I Anna też miała do nas pretensje. Wszystko jej mało. Pomogliśmy jej kupić mieszkanie, a to za mało. Teraz dziecko idzie do pierwszej klasy. Dużo wydatków. Trzeba płacić za zajęcia dodatkowe, za szkołę muzyczną, za coś tam jeszcze.
Miałam ochotę jej powiedzieć: „Córeczko, córeczko, a my jak was wychowaliśmy, dwoje? Też płaciliśmy za wszystko – książki, mundurki, kolonie. Uczyliśmy was oboje i daliśmy wam wszystko. A tobie jedno dziecko ciężko wychować?”.
Miałam ochotę, ale przemilczałam. I tak by mnie nie zrozumiała. Znalazłaby sobie wytłumaczenie. Powiedziałaby, iż wtedy były inne czasy. Ale co było innego? Pracowałam na dwóch etatach – jako pielęgniarka i sprzątaczka. Nie siedziałam trzy lata na urlopie macierzyńskim. A teraz twoja praca nie jest ciężka – cały dzień siedzisz i sprzedajesz drogie herbaty, na które zwykłych ludzi nie stać. Gdyby brakowało ci pieniędzy, mogłabyś znaleźć coś innego. Albo przekonać Stefana, swojego męża, żeby przynosił więcej do domu.
A czy zapytałaś mnie, córko, jak dostałam to mieszkanie? Ile sił i nerwów straciłam, opiekując się babcią, która od dawna potrzebowała pomocy? Nie, nie zapytałaś mnie nigdy i babci też nie pomogłaś. Od razu myślałaś o sprzedaży mieszkania i podziale pieniędzy.
Ach, wy chciwcy. O jednopokojowe mieszkanie się kłócicie. Kogo ja wychowałam? Sama nie rozumiem. Czy tak was uczyłam? Czy ojciec was tak uczył? Widocznie życie was nauczyło. Zero zrozumienia i współczucia dla matki i ojca. I między sobą się kłócicie, najczęściej o pieniądze. A jak przyjeżdżacie do nas na święta, to tylko chodzicie po kątach i zaglądacie, czy coś wam do torby spakujemy.
Ale my z mężem podjęliśmy decyzję: dość. Czas, żebyśmy wreszcie trochę pożyli dla siebie, chociaż na starość. Całe życie żyliśmy dla dzieci, a one wcale tego nie doceniają. Nigdy im nie dogodzisz. Jesteśmy zmęczeni.
Sprzedamy mieszkanie i działkę, wreszcie ją porządnie urządzimy, postawimy nowy płot. Kupimy nowy samochód, żeby się nie psuł, bo stary tylko mąż ciągle naprawia. Pojedziemy do sanatorium, zadbamy o zdrowie. A ja sobie kupię sukienkę, a mężowi garnitur. Będziemy spacerować po parku wieczorami.
Kocham moje dzieci, ale bardzo szczerze chcę, żeby Bóg dał im trochę rozumu i żeby stali się dobrymi ludźmi. Wciąż mam na to nadzieję, ale nie wiem, co robić.