Pewnego dnia ojcu z noworodkiem nie pozwolono wejść na pokład samolotu. Na pomoc pośpieszył mu 82-letni nieznajomy.
Robert Kowalski zawsze wierzył, iż rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też gotowość do opieki nad tymi, którzy potrzebują ciepła i wsparcia. Sam wychował się w rodzinie zastępczej i od najmłodszych lat marzył, by kiedy dorośnie, dać dom jak największej liczbie dzieci.
Z pierwszą żoną miał dwóch synów, którzy dawno już dorośli. Z drugą żoną, Małgorzatą, adoptowali troje dzieci, by zapewnić im troskę, której tak często brakuje w dzieciństwie. Robert często powtarzał:
jeżeli choć jedno dziecko dzięki naszej rodzinie poczuje się kochane i ważne, to już zrobiliśmy coś naprawdę znaczącego.
Mimo to małżeństwo marzyło też o własnym dziecku. I pewnego dnia, po latach oczekiwań, marzenie to się spełniło Małgorzata zaszła w ciążę.
Dwa miesiące przed planowanym porodem Robert postanowił zrobić żonie niespodziankę zorganizował wyjazd nad morze, do miejsca, o którym Małgorzata zawsze mówiła z czułością. Chciał, by odpoczęła i nabrała sił przed nadchodzącym ważnym wydarzeniem.
Ale życie potoczyło się inaczej. Niedługo po przyjeździe u Małgorzaty rozpoczął się przedwczesny poród, a ona sama trafiła do miejscowego szpitala. Tam Robert dowiedział się, iż córeczka urodziła się za wcześnie i iż to on będzie musiał po nią przyjechać, gdy tylko dokumenty będą gotowe. Jego żona zmarła podczas porodu.
Robert odłożył wszystko i pierwszym możliwym lotem wrócił nad morze. W szpitalu spotkał wolontariuszkę energiczną, niezwykle troskliwą 82-letnią kobietę o imieniu Jadwiga Dąbrowska. Wysłuchała go uważnie, pomogła wypełnić dokumenty i dopilnowała, by ojciec i noworodek mieli wszystko, czego potrzebują.
jeżeli będzie wam cokolwiek potrzebne, dzwońcie śmiało powiedziała, odprowadzając ich.
Robert był pewien, iż następnego dnia wrócą do domu. Ale na lotnisku, przy wejściu na pokład, zatrzymano go.
To pana córeczka? zapytał pracownik.
Tak przytaknął Robert, delikatnie trzymając w ramionach malutki pakunek.
Niestety, zgodnie z przepisami linii lotniczych noworodki mogą latać dopiero po ukończeniu tygodnia życia, a dodatkowo wymagane jest oryginalne świadectwo urodzenia wyjaśniła kobieta uprzejmie, ale stanowczo.
Robert zrozumiał, iż w obcym mieście nie ma do kogo się zwrócić. Wtedy przypomniał sobie o Jadwidze. Gdy do niej zadzwonił, usłyszał w telefonie ciepły, zdecydowany głos:
Przyjeżdżajcie do mnie, zostaniecie, dopóki będzie trzeba.
Tak zaczęło się ich siedem dni w domu Jadwigi, w przytulnym, pełnym ciepła mieszkaniu. Starsza pani otoczyła małego gościa opieką, opowiadała o swojej rodzinie o czwórce dzieci, siedmiorgu wnuków i trojgu prawnuków. Robert ze zdziwieniem zauważył, iż córeczka już na sam dźwięk głosu Jadwigi rozpromieniała się w uśmiechu.
Te dni były dla niego nie tylko czasem oczekiwania na dokumenty, ale też głębokim zrozumieniem, jak ważne jest przyjmowanie pomocy. Wspólnie przygotowywali kolacje, wieczorami siedzieli na balkonie, a Robert coraz bardziej uświadamiał sobie, iż czasem rodzina to nie ci, z którymi dzielisz nazwisko, ale ci, którzy w trudnych chwilach wyciągają do ciebie pomocną dłoń.
Gdy dokumenty były gotowe, Robert wrócił do Wrocławia, ale ich kontakt się nie urwał. Regularnie rozmawiali przez telefon, wysyłali sobie zdjęcia córeczki i opowiadali o swoim życiu.
Kilka lat później Jadwiga zmarła. Na pogrzebie podszedł do Roberta prawnik i poinformował go, iż starsza pani w testamencie wymieniła go na równi z własnymi dziećmi.
W dowód wdzięczności Robert przeznaczył otrzymany spadek na założenie fundacji charytatywnej, którą stworzył razem z rodziną Jadwigi. Fundacja pomaga rodzinom z dziećmi w trudnej sytuacji dokładnie tak, jak kiedyś Jadwiga pomogła jemu.
I za każdym razem, gdy Robert widzi uśmiech dziecka, przypomina sobie te siedem dni, gdy 82-letnia kobieta otworzyła przed nim drzwi swego domu i serca, pokazując, iż dobro naprawdę może zmienić czyjeś życie.
















