Ojciec z noworodkiem nie został wpuszczony na pokład samolotu. Pomógł mu 82-letni nieznajomy.

twojacena.pl 2 tygodni temu

Pewien ojciec z noworodkiem nie został wpuszczony na pokład samolotu. Na pomoc pośpieszył mu 82-letni nieznajomy.
Jan Kowalski zawsze wierzył, iż rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też gotowość do opieki nad tymi, którzy potrzebują ciepła i wsparcia. Sam wychował się w rodzinie zastępczej i od młodości marzył, by w przyszłości dać dom jak największej liczbie dzieci.
Z pierwszą żoną miał dwóch synów, którzy dawno już dorośli. Z drugą żoną, Katarzyną, adoptowali troje dzieci, by dać im troskę, której tak często brakuje w dzieciństwie. Jan często powtarzał:
jeżeli choć jedno dziecko dzięki naszej rodzinie poczuje się kochane i ważne, to już zrobiliśmy coś naprawdę znaczącego.
Mimo to małżeństwo marzyło też o własnym dziecku. I pewnego dnia, po latach oczekiwań, to marzenie się spełniło Katarzyna zaszła w ciążę.
Dwa miesiące przed planowanym porodem Jan postanowił zrobić żonie niespodziankę zorganizował wyjazd do Zakopanego, miejsca, o którym Katarzyna zawsze mówiła z ogromnym sentymentem. Chciał, by odpoczęła i nabrała sił przed nadchodzącym ważnym wydarzeniem.
Ale życie potoczyło się inaczej. Niedługo po przyjeździe u Katarzyny rozpoczął się przedwczesny poród, i została przewieziona do miejscowego szpitala. Tam Jan dowiedział się, iż córeczka przyszła na świat za wcześnie, a on musi po nią wrócić, gdy tylko zostaną przygotowane dokumenty. Jego żona zmarła przy porodzie.
Jan odłożył wszystkie sprawy i pierwszym możliwym lotem wrócił do Zakopanego. W szpitalu spotkał wolontariuszkę energiczną i niezwykle troskliwą 82-letnią kobietę, która nazywała się Zofia Nowak. Wysłuchała go uważnie, pomogła wypełnić wszystkie dokumenty i upewniła się, iż ojciec i noworodek mają wszystko, czego potrzebują.
jeżeli będzie wam czegoś brakować, dzwońcie śmiało powiedziała, odprowadzając ich.
Jan był pewien, iż następnego dnia wrócą do domu. Ale na lotnisku, przy odprawie, zostali zatrzymani.
To pana córeczka? zapytała pracownica.
Tak potwierdził Jan, delikatnie trzymając mały zawiniak w ramionach.
Niestety, zgodnie z przepisami linii lotniczych noworodki muszą mieć co najmniej siedem dni, aby mogły lecieć, i potrzebne jest oryginalne świadectwo urodzenia wyjaśniła kobieta uprzejmie, ale stanowczo.
Jan zrozumiał, iż w obcym mieście nie ma do kogo się zwrócić o pomoc. Wtedy przypomniał sobie o Zofii. Gdy do niej zadzwonił, usłyszał w telefonie ciepły, stanowczy głos:
Przyjeżdżajcie do mnie, zostaniecie u mnie, dopóki będzie trzeba.
Tak rozpoczął się ich tydzień w domu Zofii, przytulnym i gościnnym miejscu. Starsza pani otoczyła małego gościa opieką, opowiadała historie o swojej rodzinie o czwórce dzieci, siedmiorgu wnuków i trojgu prawnuków. Jan ze zdziwieniem zauważył, iż córeczka uśmiechała się już na sam dźwięk głosu Zofii.
Te dni to nie tylko oczekiwanie na dokumenty, ale też głębokie zrozumienie, jak ważne jest przyjmowanie pomocy. Razem przygotowywali kolacje, wieczorami siedzieli na werandzie, i Jan coraz wyraźniej pojmował, iż czasem rodzina to nie ci, z którymi dzielisz nazwisko, ale ci, którzy w trudnych chwilach wyciągają do ciebie pomocną dłoń.
Gdy dokumenty były gotowe, Jan wrócił do Wrocławia, ale ich kontakt się nie urwał. Regularnie rozmawiali przez telefon, wysyłali sobie zdjęcia córeczki i opowiadali o swoim życiu.
Kilka lat później Zofia zmarła. Na pogrzebie podszedł do Jana adwokat i poinformował go, iż kobieta w testamencie wymieniła go na równi z własnymi dziećmi.
W dowód wdzięczności Jan przeznaczył otrzymany spadek na założenie fundacji charytatywnej, którą stworzył razem z rodziną Zofii. Fundacja pomaga rodzinom z dziećmi w trudnej sytuacji dokładnie tak, jak kiedyś Zofia pomogła jemu.
I za każdym razem, gdy Jan widzi uśmiech dziecka, przypomina sobie ten tydzień, gdy 82-letnia kobieta otworzyła przed nim drzwi swojego domu i serca, pokazując, iż dobro naprawdę może zmienić czyjeś życie.

Idź do oryginalnego materiału