Ona im nie jest bliska, tym pięciorgu… Ale któż to powie…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Nie była im matką, tej piątce… Ale czy ktoś by się domyślił…

Jegorowi umarła żona. Nie udało się jej dojść do siebie po ostatnim porodzie.

I co zrobisz zostało mu pięcioro dzieci. Najstarszy, Mikołajek, miał dziewięć lat. Iluś siedem. Bliźniaki, Sławek i Leszek, po cztery. A najmłodsza, Olenka, długo wyczekiwana córeczka, ledwie trzy miesiące…

Nie ma czasu w rozpacz, gdy dzieci proszą o jedzenie. A gdy już wszystkie śpią, o północy siedzi w kuchni i kurzy papierosa…

Na początku Jegor radził sobie, jak mógł. Potem przyjechała szwagierka, trochę pomogła. Więcej rodziny nie mieli. Chciała zabrać Sławka z Leszkiem, mówiąc, iż będzie mu lżej. Później przyszli też ludzie z opieki społecznej.

Proponowali oddać wszystkie dzieci do domu dziecka. Jegor nie zamierzał oddawać nikomu swoich dzieci. Jak to własne dzieci komuś oddawać? I jak potem żyć? Trudno, oczywiście, ale co robić? Rosną powoli, ale kiedyś wyrosną.

Starszym czasem zdążył sprawdzić lekcje. Olenka była największym kłopotem, to oczywiste. Ale i tu Kola z Ilją jakoś pomagali.

Była też pielęgniarka środowiskowa, Nina Iwanowna, często przychodziła, dbała. Pewnego dnia obiecała Jegorowi przysłać nianię. W końcu mężczyźnie z niemowlakiem nie jest łatwo. Mówiła, iż dziewczyna dobra, pracowita. W szpitalu jako niania pracuje.

Własnych dzieci nie ma, jeszcze niezamężna. Ale rodzeństwa miała dużo, z dużej rodziny, z sąsiedniej wsi. I tak pojawiła się w ich domu Lucyna.

Niewysoka, krępa, okrągłolica, z niemodnym warkoczem do pasa. I małomówna. Nie powie niepotrzebnego słowa. A jednak wszystko w domu Jegora się zmieniło. Dom zajaśniał wszystko umyte, wyczyszczone.

Dziecięce ubrania cerowała, prała. I za Olenką zdążyła się zaopiekować, i ugotować, i usmażyć. W szkole i przedszkolu od razu zauważyli zmiany. Dzieci czyste, zadbane, guziki już nie przyszyte czarną nitką na białym, łokcie nie wytarte.

Pewnego dnia Olenka zachorowała, dostała gorączki. Lekarka powiedziała, iż wyzdrowieje, ważna jest opieka. Lucyna noce przesiedziała przy niej, ani razu się nie położyła. Wychowała dziewczynkę. I jakoś niezauważenie została w domu Jegora na stałe…

Młodsi zaczęli ją nazywać mamą, tęsknili za matczyną czułością. A Lucyna nie skąpiła im ciepła. I pochwali, i po główce pogłaszcze. I przytuli. Bo dzieci to dzieci…

Starsi, Mikołajek z Ilją, na początku się boczyli, nie nazywali jej w żaden sposób. Potem po prostu mówili do niej Lucyna. Ani niania, ani mama po prostu Lucyna. Żeby pamiętać, iż mieli własną matkę… I wiekiem ledwie mogłaby być ich matką.

Rodzina Lucyny była przeciwna.

Na co sobie taki kłopot wieszasz? Chłopców w wiosce brakuje?

Chłopcy są odpowiedziała ale szkoda mi Jegora… A dzieci się już przyzwyczaiły, teraz nie szukać…

I tak żyli. Piętnaście lat minęło niepostrzeżenie… Dzieci się uczyły, rosły. Nie zawsze było gładko czasem i nabroili. Jegor się gniewał, za pas sięgał. A Lucyna go powstrzymywała, mówiąc: Poczekaj, ojcze, najpierw trzeba wyjaśnić….

I pokłócili się, i pogodzili. Nikt już w wiosce nie nazywał jej Lucyną. Mówili Ludmiła Wasylówna, szanowali. Mikołajek w tym roku już był żonaty, czekali na pierworodnego.

Młodzi mieszkali osobno, Mikołaj pracował w PGR-ze. Nie byle jakim mechanizatorem był, co rok to nagroda, to premia. Ilja w mieście kończył studia, Lucyna szczególnie się nim chwaliła syn będzie inżynierem.

Wszystko robili razem i psocili w dzieciństwie, i stawali za sobą murem, gdy trzeba. Olenka poszła do dziewiątej klasy, też dumna Lucyny. I śpiewać, i tańczyć potrafi, żadne święto bez niej się nie obyło.

A Jegor po raz kolejny myślał, jak dobrze Nina Iwanowna wybrała mu żonę… Tego lata Lucyna poczuła, iż coś jest nie tak z jej ciałem, coś niedobrze. Nigdy nie chorowała, a tu nagle w oczach się ćmi, mdłości…

Jegora z jego papierosem zaczęła wyganiać na ganek, źle się czuła. Myślała, iż przejdzie, ale nie. Musiała iść do lekarza.

Wróciła cicha i zamyślona. Odpowiadała wymijająco na pytania Jegora, mówiąc, iż to nic, wszystko w porządku.

Ale wieczorem, gdy wszyscy poszli spać, zawołała Jegora na ganek.

Usiądź, ojcze, trzeba porozmawiać… Wiesz, co mi lekarz powiedział? Będę miała dziecko… Za późno już cokolwiek robić, trzeba zostawić… Zakryła twarz rękami. Wstyd, taki wstyd…

Jegor tylko się zdziwił na taką wiadomość. Tyle lat nie było dzieci i proszę!

Jaki wstyd, matko, starsi już prawie się rozlecieli, zostaniemy we dwoje? Widzisz, natura wszystko dobrze rozplanowała! To znaczy, przygotujemy się!

Jak powiedzieć dzieciom? Powiedzą, stara już, a tu jeszcze to…

Jaka stara? Trzydzieści dziewięć, toż to nie wiek!

Oj, sama nie wiem, co robić, co robić… Wstyd…

Dobrze. Ja powiem. Jutro powiem. Akurat wszyscy się zbiorą.

I powiedział. Gdy tylko zasiedli do stołu, tak i oznajmił. Że, drogie dzieci, niedługo będziecie mieli jeszcze brata. Albo siostrę. Ot, tak.

Lucyna spuściła głowę, w talerzu coś niby wypatrywała, zaczerwieniła się aż po łzy.

Mikołaj, który z okazji niedzieli był z młodą żoną, tylko się zaśmiał.

Super, matko! Brawo! To razem z moją niech rodzą! Będą mieli towarzystwo!

Sławek też się ucieszył:

Dawaj, mamo! Jeszcze brat potrzebny!

A Leszek zaprotestował:

Nie… Dziewczynka. Bo chłopców u nas dużo, a dziewczynka tylko jedna. Rozpieszczają księżniczkę…

Olenka tylko spojrzała na Leszka.

Rozpieszczają… Ty rozpieszczałeś? Oczywiście, dziewczynkę, mamo! Będę jej wiązała kokardy, kupimy ładne sukienki! Zachłysnęła się entuzjazmem.

Sukienki… Ona dla ciebie lalka? wtrą

Idź do oryginalnego materiału