Nazywam się Wojciech, mam 48 lat. Przez większość życia uważałem się za szczęśliwego człowieka. Żyliśmy z żoną w związku małżeńskim od prawie piętnastu lat. Przeszliśmy razem wiele — codzienne trudności, choroby, lata, gdy ledwo starczało nam złotych. Ale nic nie wydawało się nie do pokonania, bo obok była ona — moja ukochana Kinga. I nasz syn — Kacper. Dla niego żyłem. Wychowywałem go od pierwszych dni, nosiłem na rękach, gdy chorował, uczyłem jeździć na rowerze, odprowadzałem do przedszkola, potem do szkoły. Był moim chłopcem, moją krwią.
Aż pewnego dnia wszystko stanęło na głowie.
Pokłóciliśmy się z Kingą. Powód był błahy — jakieś nieporozumienie, zły ton, zwykłe zmęczenie latami. Ale kłótnia wybuchła z dziwną siłą. Powiedziałem coś przykrego, a Kinga, w gniewie, krzyknęła nagle:
— A ty w ogóle nie jesteś jego ojcem! Nigdy nim nie byłeś!
Zamarłem. Te słowa przecięły mnie jak nóż. Nie od razu zrozumiałem, o co jej chodzi. W uszach zadźwięczało, jakby krew odpłynęła mi z głowy. Patrzyłem na nią, nie wierząc. W głowie kotłowała się myśl: “Czy to możliwe?”
Kinga zorientowała się, iż powiedziała za dużo, ale było za późno. Zakryła twarz dłońmi. Wtedy zauważyłem Kacpra w drzwiach. Wrócił ze szkoły wcześniej niż zwykle. I, na złość wszystkiemu, wszedł akurat, gdy z ust matki wyrwała się ta okrutna prawda.
Wszystko słyszał.
Zapadła ciężka cisza. Nikt się nie poruszył. Powietrze w mieszkaniu zgęstniało jak mgła przed burzą. Wtedy nagle odezwał się mój syn. Jego głos był cichy, ale pewny:
— Tato, choćby jeżeli nie jesteś moim prawdziwym tatą, to dla mnie zawsze będziesz nim. Kocham cię.
Ocknąłem się jak z koszmaru. Spojrzałem na niego — małego, bezbronnego, a jednocześnie tak silnego w tej dziecięcej szczerości. Oczy wypełniły mi się łzami, ale nie próbowałem ich powstrzymywać. Podszedłem, przytuliłem Kacpra, a on ścisnął mnie mocno w odpowiedzi.
Nie wiem, jak długo tak staliśmy. Wiedziałem tylko jedno — nie chcę i nie mogę stracić tego chłopca. Nie ma znaczenia, iż nie jest ze mnie. Wychowałem go. Uczyłem go życia. Prowadziłem za rękę przez świat. Jest moim synem i koniec.
Później spokojnie porozmawiałem z Kingą. Wyznała, iż Kacper pojawił się w jej życiu na kilka miesięcy przed naszym spotkaniem. Bała się powiedzieć mi prawdę. Bała się, iż odejdę. Ale gdy zobaczyła, jak pokochałem chłopca, jak się do niego przywiązałem, postanowiła, iż nie zburzy tego kruchego świata.
Tak, nie powinna była mówić prawdy w ten sposób i w tej chwili. Ale stało się.
Nie odszedłem. Zostaliśmy razem. Nie szukałem biologicznego ojca Kacpra, nie zadawałem pytań. Bo to ja jestem jego ojcem. Ja byłem przy nim, gdy bolało, gdy się śmiał, gdy stawiał pierwsze kroki, gdy odniósł pierwsze zwycięstwa i gdy płakał pierwsze łzy. Nie byłem tylko mężczyzną mieszkającym z dzieckiem pod jednym dachem. Byłem z nim całym sercem. I zostanę.
A Kacper? Stał się jeszcze bliższy. Czasem myślę, iż w tamtej chwili stał się dla mnie jeszcze bardziej mój niż wcześniej.
Tak to jest. Prawda okazała się gorzka, ale miłość była silniejsza. I to chyba najważniejsze.