„Po co w ogóle miedzie dzieci, skoro teraz nie macie dla nich czasu?” – Nie zamierzam poświęcać swojego życia dla wnuków
Mam już dość milczenia. Dość udawania, iż wszystko gra w najlepszym porządku. Że jestem tą cierpliwą, dobrą babcią, która tylko marzy o tym, żeby gotować rosołek i budować zamki z piasku. Ale prawda jest taka, iż nie dam rady dłużej. Mam sześćdziesiąt lat. Tak, jestem na emeryturze. Czy to znaczy, iż moje życie ma teraz kręcić się wyłącznie wokół cudzych dzieci?
Słowo „cudzych” nie padło tu przypadkiem. Wnuki to nie moje dzieci. Już raz przeszłam tę drogę. Wychowałam dwóch synów – Wojtka i Tomka. Włożyłam w nich wszystko: siły, nerwy, zdrowie, pieniądze. Pilnowałam, gdy gorączkowali, gdy marudzili, gdy budzili się w nocy z płaczem. I wtedy, w tamtych latach, choćby nie przyszło mi do głowy „oddelegować” ich do babci czy sąsiadki – sama ciągnęłam ten wózek, bo tak było trzeba. Bo to był mój wybór – urodzić, wychować, poświęcić się.
Teraz moi chłopcy są dorośli. Każdy ma swoją rodzinę, pracę, sprawy. I uważają za oczywiste, iż powinnam być na każde ich skinienie. Pobawić się z maluchami, gdy trzeba iść na manicure. Odebrać z przedszkola, bo spontanicznie wpadli na pomysł wyjścia do kina. Zawieźć do lekarza, bo akurat mają ważne spotkanie. A czasem po prostu – bo są zmęczeni. A ja?
Ja też jestem zmęczona. Ja też mam swoje życie. Przyjaciółki, zwykłe rytuały, pasje, spotkania, wyjazdy. Po przejściu na emeryturę wreszcie robię to, na co wcześniej nie miałam czasu. Zapisałam się na tango, chodzę do teatru, piekę sernik i oglądam hiszpańskie seriale. Jestem żywa. Chcę żyć.
Ale moi synowie, zwłaszcza Wojtek, jakby tego nie widzieli. Ostatnio po prostu przyprowadził mi wnuka i, choćby nie pytając, rzucił:
– Mamo, i tak siedzisz w domu. Zostań z nim te dwie godzinki.
A ja umówiłam się z koleżanką z dawnych lat. Nie widziałyśmy się od pół roku. Stałam z kubkiem kawy w ręku i patrzyłam, jak syn zapina kurtkę i wybiega na „bardzo ważne spotkanie”. choćby się nie przywitam. choćby nie spytał, czy mam wolne. Po prostu zostawił dziecko, jak walizkę w przechowalni.
Nie mam nic przeciwko wnukom. Kocham je. Szczerze. Są słodkie, zabawne i pachną wanilią i tym szamponem „Bąbełek”. Ale nie jestem zobowiązana zajmować się nimi za każdym razem, gdy komuś przyjdzie ochota. Nie muszę odwoływać swoich planów. Nie muszę oddawać im całą siebie.
Gdy tego dnia siedziałam z wnukiem i zastanawiałam się, co mu ugotować na obiad, zadzwonił Tomek. Oznajmił, iż będą mieli dziecko. Radośnie. Przyznam – rozpłakałam się. Ale od razu pojawił się niepokój. Czyli teraz będą mnie ciągnąć na dwie strony? Jeden z pierwszym wnukiem, drugi z noworodkiem? I co wtedy? Mam żyć z kalendarzem: poniedziałek, środa, piątek – jedno dziecko, wtorek, czwartek – drugie?
Po rozmowie usiadłam na kanapie i zamyśliłam się. Czy to naprawdę ma być moja przyszłość? Emerytura to nie koniec, tylko nowy rozdział. Dlaczego mam zamienić się w darmową nianię tylko dlatego, iż moim dzieciom tak wygodnie?
Powiedziałam Wojtkowi, iż tym razem pomogę, ale następnym razem – tylko po wcześniejszym uzgodnieniu. Że nie jestem opiekunką na żądanie. Że ja też mam sprawy. Obraził się. Nazwał mnie egoistką. Ale czy egoizm to pragnienie życia po swojemu?
Dwadzieścia pięć lat pracowałam bez urlopu. Wychowywałam dzieci, spłacałam kredyty, odmawiałam sobie nowych butów, żeby kupić im podręczniki. Nie żałuję – ale teraz chcę odetchnąć. Chcę witać wiosnę nie z papką marchewkową, ale z latte i „Panią Bovą”. Chcę być babcią, nie służącą.
Świat się zmienił. Kobiety stały się odważniejsze, bardziej pewne siebie. Mamy prawo do odpoczynku, własnej przestrzeni, swoich marzeń. Nie jestem przeciw pomaganiu – ale pomagać to nie znaczy „rób wszystko za mnie”. To znaczy być blisko, a nie na wezwanie.
Jeśli nie dajesz rady z własnym dzieckiem – może warto się zastanowić, po co je miałeś. Nie urodziłam sobie zastępstwa. Urodziłam ludzi, którzy powinni umieć brać odpowiedzialność za swoje wybory.
Więc tak, będę babcią. Ale w weekendy, gdy sama zechcę. Gdy będę miała na to ochotę. I na pewno nie kosztem siebie.
I wiecie co? Nie czuję się winna. Czuję, iż po raz pierwszy od dawna – żyję tak, jak powinnam.