Podarunek z nutą bólu

newskey24.com 20 godzin temu

Dziennik – Dar z nutą bólu

Siedzieliśmy na kuchennym stole – ja, Natalia, i mój mąż, Grzegorz. Wieczór był spokojny, czajnik stygł na kuchence, a przez okno wdzierał się chłodny powiew wczesnej jesieni. Nagle zadzwonił telefon. Grzegorz spojrzał na ekran – nieznany numer.

– Ciekawe, kto mnie potrzebuje o tej porze? – mruknął.

– Odbierz, to się przekonasz – uśmiechnęłam się lekko, nie przywiązując do tego wagi.

Grzegorz wstał i wyszedł do przedpokoju. Po kilku minutach wrócił – blady, z pustym spojrzeniem, jakby zobaczył coś, co nie mieściło się w żadnych ramach codzienności.

– Co się stało, Grzesiu? – zerwałam się z miejsca, zaniepokojona. – Wyglądasz, jakbyś widział ducha!

– Natalko… Mam córkę. I muszę po nią jechać…

Kiedyś naprawdę miał rodzinę. Ewa, jego pierwsza żona, urodziła mu córeczkę – Zosię. Jednak zaledwie dwa lata po narodzinach dziecka małżeństwo zaczęło się rozpadać. Ewa stale wybuchała, oskarżała go o wszystko: iż mało zarabia, iż nie poświęca jej czasu, iż „nic nie robi w domu”.

Starał się. Dla Zosi, dla rodziny. Wielu mówiło, iż to może depresja poporodowa. Powinna iść do lekarza. Ale Grzegorz wiedział – Ewa taka była jeszcze przed narodzinami Zosi. Tylko teraz stało się jeszcze gorzej.

Nigdy się nie uśmiechała. choćby gdy bawiła się z Zosią – nie było w tym czułości, tylko obowiązek. Serce Grzegorza ściskało się, gdy to widział.

Gdy w desperacji zaproponował terapię, Ewa wybuchła:

– Co, uważasz, iż jestem wariatka?!

To była ostatnia kropla. Podali na rozwód. A Ewa, jakby z zemsty, wywiozła Zosię do innego miasta. Nie zostawiła adresu. Nie wniosła o alimenty. Zniknęła.

Próbował szukać. Ale wspomnienia rozmów z byłą żoną były tak ciężkie, iż w końcu się poddał. Uwierzył, iż dla córki lepiej będzie zostać z matką. choćby nie wiedział, jak bardzo się mylił…

Ewa nigdy nie wybaczyła. Ani jemu, ani życiu. Gorycz, którą nosiła w sercu, zatruła wszystko. choćby Zosię.

Dziewczynka dorastała w domu, w którym nie było świąt, przytuleń, radości. O urodzinach pierwszy raz usłyszała w przedszkolu.

– Mamo, u Janka dziś urodzin– Dzieciaki w przedszkolu śpiewały mu „Sto lat”, a mama przyniosła tort – powiedziała Zosia.

– Głupoty – odparła Ewa szorstko. – To ja tobie powinnam świętować, bo twoje narodziny to mój ból, nie twoja zasługa.

Życie w ich domu było szare i pełne napięcia. Śmiech był zakazany, słodycze – luksusem. choćby bajki uważano za stratę czasu. Zosia w tajemnicy marzyła, iż kiedyś kupi sobie całą paczkę cukierków.

Sąsiedzi omijali Ewę. Mówili: „Coś z nią nie tak”. I mieli rację.

Pewnego dnia Ewie zrobiło się słabo. Nie wierzyła lekarzom, więc wezwała pogotowie zbyt późno. Zabrano ją, nie obiecując niczego. Przed wyjazdem podała sąsiadce imię i nazwisko ojca Zosi oraz miasto, w którym mieszkał.

Dziewczynka została z tą kobietą. Cicha, zamknięta w sobie, choćby nie zrozumiała, iż mama już nie wróci.

Opieka społeczna gwałtownie odnalazła Grzegorza. Był pół roku żonaty ze mną. Gdy usłyszał, iż może zabrać córkę, nie wahał się ani chwili.

– Jadę po nią – powiedział stanowczo.

– Naturalnie – odparłam. – Mogę pojechać z tobą, jeżeli chcesz. Ale ty musisz być przy niej.

Zosia nie pamiętała ojca. Bała się – czy będzie gorzej niż z mamą? Ale gdy drzwi otworzył Grzegorz, trzymając w ręku ogromnego pluszowego misia i torebkę cukierków, w jej oczach zapłonęła iskra nadziei.

Słodycze. Ciepło. Dobroć. Jej małe serce zdecydowało: zły człowiek nie przyniósłby cukierków.

Gdy bawiła się nową zabawką, sąsiadka opowiadała o zmarłej Ewie. Grzegorz słuchał, zaciskając pięści. W gardle czuł gorycz. Boże, dlaczego się poddałem? Dlaczego nie walczyłem?

W ciągu kilku dni dopełniliśmy formalności. Zosia zamieszkała z nami. Następnego ranka Grzegorz zapytał przy śniadaniu:

– Niedługo masz urodziny. Co chciałabyś dostać?

Zosia zmieszała się.

– Nie wiem. Nigdy nie miałam prezentów…

Widząc jej smutne oczy, Grzegorz wstał i wyszedł. Poszłam za nim. Stał w kuchni, oparty o blat, z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Prosiła tylko o cukierki – szepnął. – Cukierki, Natalko! Coś, co każde dziecko powinno mieć… Jak mogłem na to pozwolić?

– Nie obwiniaj się – przytuliłam go. – Ważne, iż teraz jest z nami. Wszystko jej wynagrodzimy.

W dniu urodzin nasz dom zamienił się w bajkę. Balony, girlandy, zapach świeżego ciasta. Gdy Zosia zobaczyła tort ze świeczkami, pomyślała, iż śni. Były uściski, śmiech, radość.

I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak się śmieje.

W parku jeździła na karuzeli, jadła waciany cukier, dostała siedem prezentów – po jednym za każdy rok bez uśmiechu.

Grzegorz płakał w samochodzie, gdy Zosia, zmęczona, zasnęła na moim ramieniu.

– Nigdy więcej jej nie opuszczę – powiedział. – To moja szansa, by naprawić wszystko.

Minął miesiąc. Zosia biegała już po domu, śmiała się, nazywała mnie „ciocią Natalią”, pomagała w kuchni.

A rok później przy śniadaniu zapytała niepewnie:

– Mogę nazywać cię mamą?

Prawie upuściłam filiżankę.

– Oczywiście, kochanie – wykrztusiłam przez łzy, tuląc ją mocno.

I wtedy Grzegorz zrozumiał, iż jego rodzina jest wreszcie pełna. A w naszym domu znowu zagościło światło.

Idź do oryginalnego materiału