Podążanie za dziećmi oznacza, iż rezygnujemy na chwilę z roli przewodnika i pozwalamy im przejąć kontrolę nad naszym wspólnym czasem. Wzmacnia to ich poczucie własnej wartości oraz sprawia, iż czują się zauważone i docenione, a tego potrzebuje każdy człowiek. Kiedy z uwagą podążamy za dziećmi, stajemy się też mniej zestresowani. Zadbanie o momenty, kiedy po prostu jesteśmy razem, nigdzie się nie śpiesząc, nie myśląc o wychowaniu czy edukowaniu, jest więc korzystne tak samo dla dziecka, jak i dla nas – oraz naszej wzajemnej relacji.
Nasza optyka się zmienia, kiedy zaczynamy dostrzegać w dziecku osobę, z którą chcemy spędzać czas, a przestajemy widzieć w nim tylko naszego podopiecznego, któremu musimy usuwać kłody spod nóg albo poprowadzić go za rękę tak, by je ominął. Doświadczymy tej zmiany, gdy zatrzymamy się na chwilę, żeby dziecka wysłuchać, i pozwolimy mu zdecydować, co robimy przed snem albo podczas popołudniowego relaksu na kanapie.
Szukanie równowagi między byciem dla dziecka przewodnikiem a podążaniem za nim jest wyzwaniem, które towarzyszy nam przez całe rodzicielstwo. Jej punkt wciąż będzie się zmieniał w miarę dziecięcego rozwoju. Poza tym każde dziecko ma zupełnie inne potrzeby, o ile chodzi o określanie granic i swobodę decydowania, co widać wyraźnie, gdy ma się więcej dzieci niż jedno. Oczywiste jest też to, iż podążanie za dzieckiem jest ograniczone naszym planem dnia. Oddanie mu sterów nie może się przecież wiązać z tym, iż rezygnujemy z pracy, a ono przestaje chodzić do przedszkola. Dzieci potrzebują przewodnika i są w stanie poradzić sobie z codziennymi zwrotami akcji. Ale dobrze, o ile czasami trochę zwolnimy i pozwolimy, aby to ono nas prowadziło.
Obecność
Czas, kiedy po prostu jesteśmy razem z dzieckiem, powinien być czymś oczywistym. Jednak współcześnie często wypełniamy każdy moment jakąś akcją: robieniem zakupów, gotowaniem, szykowaniem śniadania, zabieraniem dziecka do przedszkola. Łatwo jest utracić umiejętność bycia obecnym. Dlatego dobrze jest niekiedy przypomnieć sobie, iż to, co robimy, gdy nic nie robimy, stanowi istotną część rodzicielstwa. Owszem, ważna jest liczba takich momentów, jednak najważniejsza będzie ich jakość, oznaczająca pełną obecność fizyczną, psychiczną i emocjonalną. Dla naszej więzi z dzieckiem ważniejsze niż to, co mówimy, jest to, jak słuchamy. A kiedy skupiamy się właśnie na relacji, między rodzicem i dzieckiem zachodzi coś fascynującego, aktywność mózgów się synchronizuje! Oznacza to, iż układy nerwowe łączą się, dzięki czemu uczucia i myśli przeżywane są razem, co można opisać jako magię bliskości. Naukowcy odkryli, iż ta synchronizacja jest najsilniejsza właśnie wtedy, gdy rodzic podąża za dzieckiem. Wtedy mózgi współgrają ze sobą jak mała orkiestra. Kiedy patrzymy na to samo co ono, zauważamy coś, co je interesuje, uśmiechamy się do siebie i pozwalamy dziecku przejąć inicjatywę, wówczas ono wprost chłonie wiedzę, a jego mózg wchodzi na najwyższe obroty.
Jasne, iż takie magiczne chwile bliskości nie realizowane są długo. I wcale nie muszą. Chodzi o to, żebyśmy w świecie wypełnionym obowiązkami i listami rzeczy do zrobienia zapewnili sobie też małe momenty obecności. Wzbogacają one naszą relację z dzieckiem i stają się przeciwwagą dla kłótni i buntu. W okresie buntu mogą więc zrobić ogromną różnicę.
Mikropodążanie za dzieckiem
Poza dbaniem o aktywną obecność zwróćmy uwagę na momenty, kiedy mikropodążamy za dzieckiem. Nasze prowadzenie go powinno być rozjaśniane chwilami, w których to ono przejmuje ster. Dzięki temu rośnie poczucie wzajemności i współpracy w relacji. Mikropodążanie może dotyczyć czegoś, co dla dorosłych jest drobnostką, ale dla dziecka stanowi coś istotnego: samodzielne włożenie kaloszy lub nalanie sobie wody do szklanki. Dziecięca samodzielność kosztuje nas oczywiście więcej czasu, często kończy się bałaganem i kałużą na blacie stołu. Ale widząc chęci dziecka i pokazując, iż je rozumiemy: „Świetnie, iż chciałeś sam nalać, dobrze ci poszło, tylko trochę wylądowało obok szklanki”, ułatwiamy sobie późniejszą współpracę z nim. To, iż czasami pozwolimy dziecku, by nalało sobie coś do picia, a potem pokażemy, iż jesteśmy pod wrażeniem tego, co już umie, wzmacnia jego poczucie kompetencji i godności.
Mikropodążanie może być krótką przerwą na oddech podczas slalomu na torze przeszkód, który pokonujemy co rano i wieczór. Kiedy już z powodzeniem przeprowadziliśmy dziecko przez śniadanie, ubieranie się oraz mycie zębów i właśnie, gdy trzeba włożyć kurtkę, ono dostrzega konieczność ustawienia wszystkich ludzików Lego w jednym rzędzie – pozwólmy mu na chwilę przejąć stery. jeżeli przez chwilę posłuchamy z zainteresowaniem tłumaczenia dziecka, dlaczego klocki Lego muszą stać dokładnie tak, a nie inaczej, być może ustawianie ich przebiegnie szybciej, niż gdybyśmy wzdychali i popędzali je. Po takiej krótkiej przerwie zwykle łatwiej jest nawigować w kolejnej wyzwaniu w postaci kurtki i wyjść w końcu z domu. Zatrzymajmy się więc na chwilę, dostrzeżmy entuzjazm dziecka, a potem pozwólmy ludzikom Lego czekać na nas w przedpokoju.
Mówią na to bunt. Jak wspierać dzieci w wieku intensywnego rozwoju 2–4 lat
Książka, która pomaga rodzicom zrozumieć jeden z najintensywniejszych okresów w życiu dziecka – od pierwszego „nie” do około czwartego roku życia. Autorki, psycholożki Malin Bergström i Clara Linnros, pokazują, jak empatyczne podejście wspiera rozwój malucha, pozwalając mu poznawać siebie i swoje potrzeby. To nie bunt, ale rozkwit – najważniejszy etap na drodze do samodzielności i siły.