Pomogę synowi, a synowa niech radzi sobie sama

newsempire24.com 1 tydzień temu

Przedstawiam swoją historię nie dlatego, by wzbudzić współczucie, ale aby ktoś zrozumiał, jak niesprawiedliwe bywa życie. Jestem Barbara Kowalska z Krakowa i bywa, iż czuję się jak zapasowe lotnisko, potrzebne tylko wtedy, gdy wszystko się wali. W reszcie czasu zdaje się, iż nikt o mnie nie pamięta.

Od chwili, gdy mój syn Michał przyprowadził do domu swoją przyszłą żonę, Annę, poczułam, iż coś jest nie tak. Na początku wydawała się sympatyczna i skromna, ale czułam pewien dystans z jej strony. Próbowałam nawiązać z nią kontakt, dzwoniłam, oferowałam pomoc, ale zawsze słyszałam chłodne „wszystko w porządku” lub nie było żadnej reakcji na moje telefony. jeżeli choćby odbierała, to raczej z uprzejmości, i to z wielkim trudem.

Na początku myślałam, iż może się wstydzi. Może z czasem się otworzy. Starałam się nie wtrącać, być miła. Ale zawsze, gdy się wybierałam do nich w odwiedziny, Anna jakby na zawołanie „przypomniała sobie”, iż ma coś pilnego do załatwienia i wychodziła – raz do koleżanki, raz do salonu, innym razem na kursy. Zostawiała mnie samą z synem i ciszą w mieszkaniu.

Jednak najgorsze było to, iż gdy się wyprowadzili do wynajętego mieszkania i zaczęli żyć własnym życiem, wydawali się, jakby mnie w ogóle nie było. Dzwonię – nie odbiera. Piszę – bez odpowiedzi. Potem Michał oddzwania i tłumaczy: „Mamo, Ania ma dużo spraw, nie obrażaj się”. Nie obrażałabym się, gdyby chodziło o faktyczne sprawy, a nie zwykłą uprzejmość.

Gdy urodziła się wnuczka, pomyślałam, iż teraz wszystko się zmieni. Ania jednak robiła wszystko, by ograniczyć moje spotkania z małą – „nie czas”, „dziecko chore”, „jeszcze za wcześnie”, „nie mamy czasu”. A jej rodzice mieszkają na drugim końcu Polski i ani razu choćby nie przyjechali. Wszystko jej i na mężu. Mnie dziecka powierzyć nie chciała, mimo iż jestem na emeryturze, zdrowa, aktywna i chętna do pomocy.

Pogodziłam się z tym. Przestałam dzwonić, nie dlatego iż mi przeszło, ale po prostu nie chciałam być nachalna. Żyłam spokojnie w swoim trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś z mężem kupiłam, a potem mnie opuścił dla innej. Ale mieszkanie zostało moje, to mój dom, moja oaza spokoju.

I oto kilka tygodni temu, w środku dnia, dzwonek do drzwi. Otwieram – stoi Michał z walizką i dzieckiem. Zdezorientowany mówi: „Mamo, mamy problem. Zostaliśmy wyrzuceni, właścicielka sprzedaje wynajmowane mieszkanie, a na nowe nie mamy pieniędzy. Ania jest na macierzyńskim, a mnie zwolnili”. Oczywiście wpuściłam ich.

Rozglądając się po mieszkaniu, Michał niepewnie zapytał: „Możemy u ciebie trochę pomieszkać?”

Westchnęłam. Szkoda mi było syna, a tym bardziej wnuczki. Popatrzyłam mu w oczy i powiedziałam: „Ty możesz. I mała też niech zostaje. A twoja Ania… niech się zwróci do swoich rodziców. Nie jestem hotelem ani magazynem. Jeszcze trzy dni temu ignorowała moje telefony, a teraz nagle przypomniała sobie, iż masz matkę? Niech dalej dumnie radzi sobie sama”.

Michał nic nie odpowiedział. Tylko opuścił wzrok.

Nie jestem złym człowiekiem, ale jest granica między przebaczeniem a poniżeniem. Całe życie starałam się być obok. To nie moja wina, iż mój syn wybrał kobietę, która uznała mnie za nieistotną.

Gdyby Ania choć raz powiedziała „dziękuję”. Choć raz zaprosiła na herbatę. Choć raz przyznała, iż jestem częścią tej rodziny. Oddałabym jej wszystko bez wahania. Ale teraz – nie. Niech pozna wartość swoich decyzji.

Syn z wnuczką na razie mieszkają u mnie. Zrobię dla nich wszystko, co w mojej mocy. A synowa? Ma szansę udowodnić, iż jest nie tylko dumna, ale i myśląca. Tylko iż obawiam się, ten czas już minął.

Idź do oryginalnego materiału