Poświęciliśmy wszystko dla dzieci, ale zostaliśmy sami na starość.

polregion.pl 2 tygodni temu

Całe życie poświęciliśmy dzieciom. Nie sobie, nie karierze, tylko im – naszej ukochanej trójce, którą pielęgnowaliśmy, rozpieszczaliśmy, oddając wszystko, co mieliśmy. I kto by pomyślał, iż na końcu tej drogi, gdy zdrowie już nie to i siły nie te, zostaniemy sami z bólem i pustką, zamiast z wdzięcznością i troską tych, dla których żyliśmy.

Z Jackiem znaliśmy się od dziecka – mieszkaliśmy w jednej kamienicy w Poznaniu, chodziliśmy do tej samej klasy. Gdy skończyłam osiemnaście lat, wzięliśmy ślub. Wesele było skromne, ledwo starczyło na obiad i kwiaty. Po kilku miesiącach okazało się, iż jestem w ciąży. Jacek rzucił studia i zaczął harować na dwóch etatach, żeby utrzymać rodzinę.

Żyliśmy biednie. Czasem przez trzy dni jedliśmy tylko ziemniaki z cebulą, ale nie narzekaliśmy. Wiedzieliśmy, po co to wszystko. Marzyliśmy, żeby nasze dzieci nie znały takiej nędzy, jaką my przetrwaliśmy. Gdy sytuacja się trochę ustabilizowała, zaszłam w ciążę po raz drugi. Bałam się, ale nie było choćby chwili wahania – to przecież nasze dziecko.

Nie mieliśmy żadnej pomocy. Nikt nie przyjeżdżał, żeby zająć się maluchami. Moja mama odeszła wcześnie, a teściowa mieszkała w Krakowie i była zajęta własnym życiem. Ja tkwiłam między kuchnią a pokojem dziecięcym, a Jacek wracał późno, z zaczerwienionymi od mrozu dłońmi i oczami pełnymi zmęczenia.

Gdy miałam trzydzieści lat, urodziłam trzecie. Ciężko? Oczywiście. Ale nigdy nie liczyliśmy na łatwiznę. Po prostu szliśmy do przodu. Kredyt za kredytem, nocne zmiany, oszczędzanie każdego grosza – aż udało się kupić dwóm starszym mieszkania w Łodzi. Ile to kosztowało bezsennych nocy? Tylko Bóg wie. Najmłodszą, Anię, wysłaliśmy na studia medyczne do Niemiec. Wzięliśmy kolejną pożyczkę i powtarzaliśmy: „Dadzimy radę”.

Lata mijały jak w filmie przyspieszonym. Dzieci wyfrunęły z gniazda. Mają swoje sprawy. A my zostaliśmy ze starością, która nie przyszła łagodnie, tylko z diagnozą Jacka. Słabł z dnia na dzień. Opiekowałam się nim sama. Żadnych telefonów, żadnych wizyt.

Najstarsza, gdy zadzwoniłam z prośbą o pomoc, odburknęła:
– Mam swoje dzieci, swoje obowiązki. Nie mogę.
A potem koleżanka widziała ją w kawiarni na Rynku, śmiejącą się z przyjaciółkami.

Syn tłumaczył się projektem w pracy, choć tego samego dnia wrzucał zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem.
A Ania, ta, dla której sprzedaliśmy prawie wszystko, żeby mogła studiować, odpisała krótko: „Sesja, nie dam rady”.

No więc tak. Siedziałam nocami przy łóżku Jacka, podawałam mu lekarstwa, trzymałam za rękę, gdy jęczał z bólu. Nie czekałam na cud – chciałam tylko, żeby wiedział, iż ktoś przy nim jest. Bo dla mnie wciąż był ważny.

I wtedy zrozumiałam – zostaliśmy zupełnie sami. Bez odrobiny ciepła, bez zainteresowania. Tak, daliśmy dzieciom wszystko. Głodowaliśmy, żeby one miały co jeść. Nie kupowaliśmy sobie ubrań, żeby one mogły nosić markowe rzeczy. Nie odpoczywaliśmy, żeby one mogły jeździć na wakacje.

A teraz jesteśmy tylko ciężarem. I wiecie, co boli najbardziej? Nie choćby to, iż nas odtrącili. Najgorsze jest to uczucie, iż zostaliśmy wymazani. Że byliśmy potrzebni, dopóki mogliśmy dawać. A teraz? Przeszkadzamy. Mają swoje życie, przyszłość. A my? Jesteśmy tylko przeszłością, o której nikt nie chce słuchać.

Czasem słyszę, jak sąsiedzi śmieją się w przedpokoju – przyjechali wnukowie. Czasem widzę, jak koleżanka idzie z córką na spacer. I wtedy coś się we mnie zaciska. Nam to nie grozi. Dla naszych dzieci jesteśmy tylko historią.

Przestałam dzwonić. Przestałam przypominać o sobie. Mieszkamy z Jackiem w małym, ale czystym mieszkaniu. Gotuję mu kaszę, puszczam stare filmy, czuwam, gdy zasypia. I każdego wieczora proszę Boga tylko o jedno – żeby nie cierpiał. Żeby odszedł spokojnie. Bo już wystarczy.

A dzieci? Cóż… Pewnie wszystko u nich dobrze. W końcu o to walczyliśmy. Tylko dlaczego ta „dobra passa” zostawia taki gorycz? Dlaczego jest tak pusto i zimno?

Głodowaliśmy, żeby były szczęśliwe. A teraz łykamy łzy w ciszy. I uczymy się tej jednej prawdy: czasem najwięcej poświęcisz tym, którzy najmniej to docenią.

Idź do oryginalnego materiału