Od dziecka wychowywano mnie jak księżniczkę w szklanej wieży. Wszystko, co najlepsze, było dla mnie: najdroższe szkoły, prywatni nauczyciele, podróże po Europie. Mama powtarzała: „Zasługujesz na wszystko, co najpiękniejsze, nie zgadzaj się na byle co”. Tata tylko wzdychał i kiwał głową — ich jedyna córka. Ale gdy przyszło do miłości, nic nie potoczyło się tak, jak marzyłam.
Swojego „księcia” znalazłam dopiero po wielu rozczarowaniach i krótkich romansach. Kiedy pojawił się Krzysztof, myślałam, iż to właśnie musi być ta prawdziwa miłość. Był uprzejmy, pełen uroku, dbał o najmniejsze szczegóły. Przynosił kwiaty bez okazji, recytował wiersze, dotykał moich dłoni jak świętości. Koleżanki były zachwycone — wszystkie poza Olą.
„Jesteś pewna, iż kocha ciebie, a nie pieniądze twojego ojca?” — pytała sceptycznie.
Śmiałam się. Wierzyłam Krzysiowi jak sobie samej. Kochałam go do łez, do dreszczy, do szaleństwa. Pobraliśmy się skromnie, bez wystawnych wesel. Rodzice podarowali nam mieszkanie w nowoczesnym wieżowcu na trzydziestym piętrze. Widok zapierał dech w piersiach. A Krzysio, dzięki tacie, gwałtownie został wicedyrektorem w rodzinnej firmie. Choć trzeba przyznać — pracował sumiennie. Tata choćby wspominał, iż z czasem odda mu biznes.
Byliśmy idealną parą. Tak przynajmniej myśleli wszyscy. Po kilku latach zaczęliśmy myśleć o dziecku. Rodzice marzyli o wnukach. Uznaliśmy, iż to czas. Ale nie mogłam zajść w ciążę. Miesiące nadziei, rozczarowań, badań. Lekarze stwierdzili, iż problem leży po mojej stronie. Przeszłam terapię hormonalną, próbowałam in vitro. Kilka nieudanych prób złamało mnie zupełnie. Byłam zmęczona, zgorzkniała, zamknięta w sobie. A Krzysio? Był przy mnie. Czy tylko tak mi się wydawało?
Zbliżały się moje trzydzieste urodiny. Rodzice nalegali na przyjęcie — z muzyką, gośćmi, długim stołem. Chcieli, żebym znów się uśmiechnęła. Starałam się udawać radość, choć w środku czułam tylko pustkę. W środku imprezy zadzwonił telefon. Wyszłam do sypialni, aby odebrać. W salonie było głośno, ale w słuchawce usłyszałam kobiecą mowę — obcą, twardą, pewną siebie.
„Przepraszam, iż dzwonię” — zaczęła. „Wiem, iż cierpisz, ale jako kobieta mnie zrozumiesz. Ja i Krzysztof jesteśmy razem od dawna. I spodziewam się jego dziecka. Mówił, iż wy macie z tym problem. Proszę, zwolnij go. On chce syna. A moje dziecko potrzebuje ojca.”
Słuchałam, nie mogąc złapać tchu. W głowie huczało. Pokój wirował. Chciałam krzyczeć, uciec, zniknąć. Zrozumiałam, gdzie był wszystkie te wieczory, gdy mówił, iż jedzie do kolegi, do matki, na spotkanie. Dlaczego stał się zimny, coraz dalszy.
Otarłam łzy, wzięłam głęboki oddech i wróciłam do gości. Uśmiechałam się. Śmiech dławił mnie w gardle, oczy paliły, ale wytrzymałam. Gdy zostali już tylko rodzice, powiedziałam:
— Tato, mamo… Krzysio mnie zdradza. A ta kobieta urodzi mu dziecko.
W pokoju zrobiło się cicho jak w grobie. Ojciec wstał, podszedł do męża i powiedział ochryple:
— Dla mnie już nie jesteś rodziną. Wynoś się z mojego domu.
Mama zabrała mnie do siebie. Chciała zostać, ale poprosiłam, by zostawiła mnie samą. W nocy wrócił Krzysio. Stał w przedpokoju jak zbity pies. Błagał o przebaczenie. Mówił, iż jej nie kocha, iż to przypadek, iż może rzuciła na niego urok. Milczałam. Pozwoliłam mu zostać na noc. Nie z litości — byłam zbyt wyczerpana, by walczyć.
Rankiem znowu błagał. Chciał, żebym porozmawiała z tatą, udawała, iż wszystko gra. Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Miłość odeszła. Razem z zaufaniem.
W końcu wyszedł. Tamta kobieta, jak mówił, niedługo rodziła. Nie wiedziałam, czy to prawda, czy kolejna gra. Ale jedno wiedziałam na pewno — ja wciąż nie miałam dziecka, które tak pragnęłam. A on — będzie je miał. Tylko nie ze mną.
Stoję teraz przed wyborem: walczyć czy odpuścić? Ale o co walczyć, skoro on pierwszy złamał przysięgę? Życie bez niego przeraża. Ale życie z nim — już niemożliwe.
Czasem największa lekcja miłości przychodzi dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, iż choćby najpiękniejsza bajka może skończyć się przebudzeniem. I tylko od nas zależy, czy pozwolimy sobie na nowe szczęście.