Przyjaciółka od lat marzyła o własnym mieszkaniu, ale nikt nie mógł przewidzieć takiego obrotu spraw.

polregion.pl 2 miesięcy temu

W latach 90. mieszkaliśmy w małej wiosce na obrzeżach miasta. Były tam przyczepy mieszkalne, a my jeździliśmy do pracy 20 km od miasta. My, podobnie jak wszyscy pracownicy przedsiębiorstwa, mieszkaliśmy w tej wiosce, w przyczepach. Kiedy dostaliśmy z mężem pracę, od razu ustawiliśmy się w kolejce po mieszkanie w bloku, który budowała nasza firma. W czerwcu wprowadziliśmy się do naszego mieszkania. Nie mogliśmy uwierzyć, iż mamy już własne przestronne dwupokojowe mieszkanie.

Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, iż przyczepa kempingowa, w której mieszkała moja przyjaciółka Kasia, spłonęła. Albo doszło do zwarcia instalacji elektrycznej, albo ktoś ją podpalił. Nie wiedzieliśmy na pewno, najważniejsze było to, iż ona i jej mąż mieli czwórkę dzieci. Dowiedziałam się, iż jedno mieszkanie w naszym budynku, piętro wyżej, było wolne. Kiedy poprosiliśmy dyrektora, aby rodzina Kasi mogła się tam wprowadzić, bo aktualnie znaleźli się na bruku, tylko wzruszył ramionami.

Wtedy zasugerowałam, żeby mąż Kasi wykorzystał nasz balkon i wspiął się na balkon tamtego mieszkania. Stamtąd otworzył drzwi wejściowe i po prostu zajęli przestrzeń mieszkalną. Tego wieczoru rodzina Kasi wprowadziła się do mieszkania. Kiedy szefowie dowiedzieli się o tym, nie mieli sumienia wyrzucić rodziny z czwórką dzieci na ulicę, ale pozwolili im tam mieszkać tylko do początku lata.

Kasia zwróciła się do kilku miejsc z prośbą o pomoc w pozostaniu im w mieszkaniau, ale zawsze spotykała się z odmową. Wtedy przypadkowo spotkała starszego mężczyznę. Opowiedziała mu o swoim problemie, a on wysłuchał jej i poradził, żeby złożyła podanie gdzie indziej. Później opowiedziała nam, jak przy wejściu natychmiast do niej podeszli i zapytali o cel jej wizyty. Następnie zabrali ją do jadalni i nakarmili. Na końcu pokazali jej biuro, do którego musiała wejść.

Mężczyzna, który tam był, uważnie wysłuchał Kasi, a potem zadzwonił do naszego szefa i powiedział mu, żeby gwałtownie zameldował rodzinę w tym mieszkaniu. Potem dostała pieniądze na podróż powrotną oraz trochę więcej dla dzieci. Miesiąc później nikt nie próbował ich ponownie eksmitować. Mieli już własne trzypokojowe mieszkanie.

Idź do oryginalnego materiału