Przyjechałam pomóc synowi i synowej, a wyrzucili mnie tuż przed świętami

twojacena.pl 4 dni temu

Przyjechałam do syna i synowej, żeby pomóc, a on wyrzucił mnie za drzwi tuż przed świętami.

Nazywam się Bożena Kowalska. Mój syn Tomek był dla mnie sensem życia. Mieszkaliśmy razem w Krakowie od kiedy skończył szkołę. Starałam się nie wtrącać w jego życie osobiste, choć co jakiś czas w naszym domu pojawiały się różne dziewczyny. Kilka razy wydawało się, iż to już ten moment, iż będzie ślub, ale za każdym razem coś się nie udawało.

Tomek zawsze marzył o prawdziwej, mocnej rodzinie, ale najwyraźniej nie wszystkie jego wybranki chciały tego samego. Ostatnia powiedziała mu wprost, iż nie zamierza żyć z „maminsynkiem”. Słyszeć coś takiego było szczególnie bolesne — przecież nigdy nie mieszałam się w ich relacje, nie narzucałam zdania, nie kontrolowałam. Ale chyba już samo moje istnienie stało się dla niej problemem.

Zrozumiałam: dopóki mieszkamy razem, synowi będzie trudno zbudować własne życie. Podjęłam trudną decyzję — wyjechałam na wieś, do rodzinnego domu, żeby dać Tomkowi przestrzeń. Minął rok. W tym czasie się ożenił, a w ich rodzinie spodziewano się dziecka. Maluch miał przyjść na świat pod koniec stycznia. Przez cały ten czas syn nie zaprosił mnie choćby na herbatę, ale nie gniewałam się. Myślałam — młodzi muszą pobyć sami.

Zbliżały się Święta, więc postanowiłam przyjechać wcześniej, w połowie grudnia. Nie chciałam tylko ich zobaczyć, ale i pomóc — może trzeba coś przygotować na przyjście dziecka, może synowa będzie potrzebowała rady lub wsparcia. Spakowałam torby z domowymi przetworami, słodyczami, manualnie robionym kocem i prezentami. Myślałam, iż się ucieszą. Marzyłam, iż razem spędzimy Wigilię, iż zostanę na tydzień — póki synowej ciężko, chociaż dom ogarnę, obiad ugotuję. Jestem matką, zawsze jestem tam, gdzie mnie potrzebują.

Ale to, jak przywitał mnie Tomek, zostanie ze mną na zawsze. Otworzył drzwi i od progu rzucił: „Mamo, mogłaś chociaż zadzwonić… Nie mamy miejsca. Za chwilę przyjedzie pani Danuta — mama Asi. Uzgodniliśmy, iż to ona nam pomoże. Wybacz, ale nie możesz zostać”. choćby nie zaprosił mnie do środka, stał obojętny, jakby jakaś daleka znajoma przysporzyła mu kłopotu.

Weszłam mimo wszystko — posiedziałam trochę w kuchni, wypiliśmy herbatę. Tomek udawał, iż wszystko w porządku, pytał, jak mi się żyje. Ale co pięć minut zerkał na zegarek. Zrozumiałam. Nie czekał na mnie. Nie chciał mnie tu. choćby nie starał się ukryć irytacji.

Potem pomógł mi zanieść torbę na przystanek i wsadził do ostatniego autobusu. W Wigilię. W święto, które zawsze spędzaliśmy razem. Tej nocy płakałam tak, jak nie płakałam choćby na pogrzebie męża. Bo poczułam, iż wymazano mnie z życia. Matka jest już niepotrzebna. Pomoc — też. Jestem zbędna.

Minął tydzień. Żadnego telefonu. Żadnej wiadomości. Żadnych przeprosin. Jakby nic się nie stało. Jakbym wcale nie przyjeżdżała. Jakbym była nikim. A przecież całe życie poświęciłam synowi. Harowałam na dwóch etatach, żeby mógł się uczyć, oszczędzałam, żeby on miał lepiej. A teraz nie jestem choćby godna zwykłego „dziękuję” ani miejsca przy świątecznym stole.

Nie wiem, co zrobiłam, by zasłużyć na takie traktowanie. Czy naprawdę miłość matki już nic nie znaczy? Czy kobieta, która oddała wszystko dla dziecka, ma wracać do domu sama, z poczuciem, iż jest tylko ciężarem?…

Idź do oryginalnego materiału