Rodzice wybrali mu żonę ze względów społecznych, a ja stałam się wrogiem tylko dlatego, iż pochodzę z innej rodziny.

polregion.pl 4 dni temu

Rodzice Maćka wybrali mu narzeczoną według statusu. A ja zostałam wrogiem tylko dlatego, iż nie urodziłam się w odpowiedniej rodzinie.

Moja historia zaczęła się dawno, w dzieciństwie. Maciek był jedynym synem profesora i lekarki. Jego matka była cenioną pediatrą, ojciec wykładał filozofię na uniwersytecie. Całe dzieciństwo Maćka było zaplanowane co do minuty: kółka zainteresowań, zajęcia dodatkowe, książki, korepetycje, olimpiady. Spełniał wszystkie oczekiwania rodziców – był mądry, grzeczny i zawsze miał piątki. Ale jedna rzecz nie mieściła się w ich uporządkowanym świecie – jego przyjaźń ze mną.

Miałam na imię Kinga. Urodziłam w zwyczajnej, żeby nie powiedzieć – patologicznej rodzinie. Mama nie pracowała, a ojciec harował w fabryce i pił, aż w końcu zniknął z naszego życia na dobre. Mimo to Maciek zawsze był przy mnie. Pomagał mi w lekcjach, bronił przed śmieszkami na podwórku, dzielił się kanapkami w szkole i wysłuchiwał moich dziecięcych strachów. Byliśmy nierozłączni, aż życie nas rozdzieliło.

Gdy skończyłam piętnaście lat, mama zmarła. Trafiłam do domu dziecka, a nasza więź się urwała. Później dowiedziałam się, iż Maciek próbował mnie odnaleźć, ale rodzice przekonali go, iż sama zerwałam kontakt. Przestał pisać, a ja długo myślałam, iż po prostu stałam się dla niego nudna.

Spotkaliśmy się przypadkiem – na maturze. Z trudem poznałam w pewnym siebie, wysportowanym chłopaku tego rozczochranego malca, z którym biegałam po trzepaku. On jednak od razu wiedział, kim jestem. I tak, z uśmiechem i drżeniem w głosie, znów zaczęliśmy rozmawiać. Przyjaźń wróciła, ale teraz miała już inny smak.

Maciek zaproponował, żebyśmy razem poszli na studia. Poszliśmy. Uczyliśmy się razem, zostawaliśmy do późna w bibliotece, chodziliśmy na spacery w deszczu, a pewnego dnia, pod jesiennymi liśćmi, wziął mnie za rękę i wyznał miłość. Płakałam – ze szczęścia.

Pół roku później powiedziałam mu, iż przez cały czas pisałam do niego listy z domu dziecka. Był w szoku. Okazało się, iż rodzice po prostu mu ich nie oddali. Wściekł się. Jego matka tłumaczyła, iż chcieli dla niego dobrze – odciąć go od „brudnej przeszłości”. Dla niego te listy były jednak dowodem zdrady, ale nie mojej – ich.

Gdy oznajmił, iż po studiach chce się ze mną ożenić, w domu wybuchł skandal. Rodzice już dla niego wybrali „odpowiednią” dziewczynę – córkę dziekana, inteligentną, z dobrego domu. A ja… ja wciąż byłam tą samą dziewczyną „znikąd”. Ale Maciek poszedł pod prąd. Zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkaniu. Dowiedziałam się, iż jestem w ciąży, i z euforią mu o tym powiedziałam. Przytulił mnie i szepnął: „To będzie najszczęśliwsze dziecko na świecie”.

A kilka dni później przyszła jego matka. Bez słowa, bez powitania. Tylko położyła na stole kopertę z pieniędzmi i szepnęła:
– Zniknij z jego życia. Raz na zawsze.

Milczałam. On nie wiedział o tej wizycie. Nie chciałam niszczyć naszej miłości. Ale gdy urodził się nasz syn, stało się coś nieodwracalnego.

Matka Maćka pojawiła się ponownie, tym razem z „prezentem” – wynikami testu DNA, które miały dowodzić, iż dziecko nie jest jego. Maciek uwierzył. Spakował rzeczy i wyszedł, nie dając mi dojść do słowa. Stałam z niemowlęciem na rękach i nie mogłam uwierzyć, iż ten człowiek, mój Maciek, mógł tak łatwo przekreślić wszystko.

Sprzedałam mieszkanie, wyjechałam do innego miasta, poszłam na medycynę. Pracowałam, uczyłam się, wychowywałam syna sama. Nigdy nie mówiłam mu źle o ojcu, tylko powtarzałam: „Kiedyś bardzo nas kochał”. Minęły lata.

Zostałam lekarzem wojskowym. Mój syn dorósł. I dopiero po dziesięciu latach spotkałam mężczyznę, któremu znów mogłam zaufać. Wzięliśmy ślub, urodziło nam się dwoje dzieci. Mój mąż nigdy nie dzielił ich na „swoje” i „nie swoje”. Stał się ojcem także mojemu pierworodnemu. A ja po raz pierwszy poczułam, co to znaczy być kochaną bez warunków.

Maciek, jak się później dowiedziałam, został zwykłym lekarzem w małym szpitalu. Ożenił się z wybranką rodziców. Nie mieli dzieci. Spotkaliśmy się na konferencji medycznej – i w jego oczach zobaczyłam smutek, żal, zagubienie.

Chciał porozmawiać. Ale ja tylko się uśmiechnęłam, wzięłam młodszą córkę za rękę i poszłam dalej.
Bo od przeszłości nie zaczyna się życia na nowo. A ja – już zaczęłam.

I wiecie co? Najbardziej zdumiewa mnie to, iż w XXI wieku ludzie wciąż dzielą innych według statusu, a nie tego, jak kochają, jak dbają, jak są wierni. Maciek stracił rodzinę, bo był za słaby, by stanąć między mną a zdaniem rodziców. A ja – znalazłam swoją. Prawdziwą.

Idź do oryginalnego materiału