Żałowała, iż wpuściła bratanka do mieszkania — teraz w rodzinie ma więcej wrogów niż sąsiadów
Ludmiła i jej młodsza siostra Halina pochodzą z małego prowincjonalnego miasteczka na południu Polski, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Ich losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Ludmiła była szkolną prymuską — ukończyła naukę z wyróżnieniem, wyjechała do Krakowa i dostała się na uniwersytet. Tam poznała przyszłego męża, wyszła za mąż i została w mieście, otrzymując wraz z nim w spadku niewielkie mieszkanie.
Halina pozostała w rodzinnym domu. Dwa małżeństwa — oba nieudane. Z każdego po dziecku. Czy to przez charakter, czy pech do mężczyzn, ale po rozwodach wróciła z dwójką dzieci pod rodzicielski dach.
Ludmiła z mężem też przechodzili trudne chwile. Raz mieli pieniądze, raz nie. Ale krok po kroku budowali swoją przyszłość. Kupili najpierw pokój, później go sprzedali, zainwestowali w dwupokojowe mieszkanie. Uznali, iż będzie to start dla ich syna, Jakuba. Chłopak dostał się na medycynę, uczył się ciężko. Marzyli, iż po studiach i ślubie wprowadzi się tam z żoną i zacznie samodzielne życie.
Ale nic nie poszło zgodnie z planem.
Gdy syn Haliny — Krzysztof — skończył szkołę, też postanowił wyjechać do Krakowa. Dostał się do technikum, zamierzał pracować i wynajmować pokój. Ale nie było go na to stać. Wtedy Halina, ze swoją typową upartością, poprosiła siostrę, by przygarnęła jej syna „na jakiś czas”. Obiecała, iż będzie płacił rachunki, znajdzie pracę, a ona pomoże, gdy tylko będzie mogła. Ludmiła uwierzyła. I zgodziła się.
Dwa lata minęły. Jakub zakochał się, oświadczył się Kingi. Zaczęli przygotowania do wesela. Ludmiła uprzedziła bratanka:
— Krzysiek, musisz się wyprowadzić do lata. Na jesieni wprowadza się Jakub z żoną.
Wydawało się sprawiedliwe. Ale zaczęły się telefony.
— Znalazłem nową pracę, ale grosze płacą…
— Dziewczyna w ciąży…
— Planujemy ślub…
Ludmiła z mężem znów ustąpili. Pozwolili zostać do września. Potem remont, przeprowadzka syna. Wszyscy wiedzieli. choćby Halina. Kiwała głową, zgadzała się, mówiła:
— Jasne, pomożemy. Rozumiemy.
Lato minęło. Nadszedł sierpień. Halina zadzwoniła:
— Krzysiowi nie pomożemy. Córka niedługo rodzi, ona teraz ważniejsza. No i ślub tuż-tuż…
Potem zaczęły się telefony od dziadków. Błagali, by się ulitować, zrozumieć.
— Przecież to twój bratanek! Rodzina!
Ludmiła i mąż znów się ugięli. Powiedzieli: do końca listopada — i koniec.
Nadeszła zima. Wesele się odbyło. Dzieci się urodziły. Tylko iż Jakub z Kingą wciąż mieszkali z rodzicami. A w „ich” mieszkaniu żył Krzysztof z żoną Moniką i noworodkiem. I choćby nie myślał o wyprowadzce.
Za każdym razem nowe wymówki.
— Wypłatę zatrzymali…
— Wynajęliśmy coś, ale to koszmar…
— Telefon zgubiłem, więc nie mogłem odebrać…
— Zachorowałem, prawie do szpitala trafiłem…
Ludmiła dzwoniła — bez skutku. Raz pojechała sama — nie otworzyli. Choć wiedziała, iż są w domu. Drugi raz pojechali z mężem. Krzysztof otworzył i… rzucił się na wuja z pięściami. To już przekroczyło granicę.
Ludmiła drżała z upokorzenia i wściekłości. Pierwszy raz w życiu poczuła, iż więzy krwi to nie miłość. To wykorzystywanie. To manipulacja. To bycie traktowanym jak bankomat.
Potem zaczęła się kampania nacisków. Babcia i Halina dzwoniły do Jakuba.
— Jak ci nie wstyd!
— Monice od stresu mleko zniknęło!
— Jak możesz wyrzucać rodzinę z niemowlakiem?!
Ale Ludmiła z mężem mieli dość ustępowania. Złożyli wniosek. Poszli na policję. Po dwóch miesiącach — eksmisja.
Jakub z Kingą w końcu wprowadzili się do swojego mieszkania. Zaczęli życie od nowa. A Ludmiła… już nie odbiera telefonów od rodziny. Ani od siostry, ani od babci. Nikogo.
Rodzina to teraz tylko ci, którzy stoją przy tobie. A nie ci, którzy z uśmiechem depczą cię w błoto.
A ty co sądzisz? Więzy krwi to obowiązek do samopoświęcenia, czy jednak relacja oparta na wzajemnym szacunku?