Stałam się zakładniczką czyjegoś małżeństwa: rodzice żądają pomocy, a moja rodzina się rozpada.

newsempire24.com 3 dni temu

Zostałam zakładniczką cudzego małżeństwa: rodzice domagają się mojej pomocy, a moja rodzina rozpada się na moich oczach.

Czasem lepiej rozejść się w porę, niż latami dręczyć się nawzajem i rujnować życie bliskich. Ale moi rodzice wybrali inną drogę – trzymać się razem „dla przyzwoitości” i „dla dzieci”, choć tym dzieciom stuknęło już trzydzieści. I co w efekcie? Nie tylko ciągną się nawzajem na dno, ale i mnie, swoją dorosłą córkę, wciągnęli w ten niekończący się rodzinny dramat.

Od dziecka byłam świadkiem ich kłótni. Najpierw drobiazgów – o naczynia, telewizor, niedosmazony schabowy. Potem przerodziło się to w krzyki, wzajemne oskarżenia, trzaskanie drzwiami. Godzili się, jak gdyby nigdy nic. Ale osad pozostawał. I tak w kółko – jak w wysłużonej telenoweli, w której niby nie jestem główną bohaterką, ale jakoś zawsze jestem na scenie.

Gdy podrosłam, zaczęli używać mnie jako tłumacza. „Powiedz ojcu, żeby nie pił”, „Przekaż matce, żeby nie wrzeszczała”. Byłam buforem, tarczą, szmacianym misiem do wyżalania się. Każdy wylewał na mnie swoje, a ja czułam się jak wyciśnięta cytryna. Czasem miałam wrażenie, iż to ode mnie zależy, czy ich małżeństwo jakoś się utrzyma.

Marzyłam o ucieczce. I udało się – wyjechałam na studia do Wrocławia. Nie dla dyplomu, ale dla ciszy, wolności, przestrzeni bez wiecznych pretensji. Nie lubiłam wracać do domu. Bo to nie był dom, tylko scena pełna wyrzutów. Mama twierdziła, iż jestem tak samo słaba jak ojciec. Ojciec – iż histeryzuję jak matka. A ja po prostu chciałam żyć.

Z czasem założyłam własną rodzinę. Wyszłam za mąż, urodziłam córkę. Wydawało się, iż zaczynam nowy rozdział. Ale rodzice wciąż tkwią w swoim napiętym związku. Zamiast się rozwieść, trzymają się nawyku. A ja wciąż jestem pomiędzy nimi. Tylko teraz – z wózkiem w jednej ręce i telefonem pełnym mamowych łez w drugiej.

„Przyjeżdżaj! Matka znowu rzuca talerzami!” – krzyczy tata.
„Twój ojciec znów się zalał, leży na kanapie, ratuj!” – szepcze mama do słuchawki.
A jeżeli nie przyjadę – obraza, wyrzuty: „Zapomniałaś o nas! Przecież jesteś naszą córką! Jak możesz?!”

Tymczasem w domu – mój mąż patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem. Coraz częściej się zamyka. Mówi, iż czuje się obcy we własnej rodzinie. Że ciągle jestem gdzieś, ale nie przy nim. Że z takim życiem nie może być szczęśliwy. I rozumiem, iż go tracę. Tracę to, co z takim trudem budowałam. Bo moje wieczne wyjazdy i nocne rozmowy z rodzicami na korytarzu – to nie jest normalne. To katastrofa.

Próbowałam z nimi porozmawiać:

— Rozejdźcie się wreszcie! Nie żyjecie, tylko męczycie się! To nie jest rodzina!

Ale w odpowiedzi słyszę strach i wymówki:

— Dzielić mieszkanie? Co ty mówisz! Kto to widział na starość?
— Sąsiedzi się będą śmiać! W naszym wieku się rozwodzić? Wstyd!

Ale narzekać mi – nie wstyd. Używać mojego życia jako darmowej terapii – nie jest im głupio. Mama żąda wsparcia. Tata – współczucia. A ja już nie mam dokąd uciec.

Mam dość bycia mostem, po którym depczą, byle tylko nie runąć ostatecznie. Mam 32 lata. Jestem dorosłą kobietą, mam męża, córkę i prawo do własnego szczęścia. Ale oni nie pozwalają mi żyć. Moi rodzice traktują mnie jak pretekst, by dalej udawać rodzinę.

Nie wiem, co robić. jeżeli się odsunę – będę wyrodną córką. jeżeli zostanę – stracę męża. A najgorsze, iż stanę się taką samą kobietą jak moja matka: nieszczęśliwą, wiecznie urażoną, trzymającą się związku ze strachu przed samotnością.

Może ktoś zna sposób, jak wyrwać się z tej sieci, nie niszcząc wszystkiego dookoła? Potrzebuję rady. Zanim będzie za późno…

Idź do oryginalnego materiału