Stałam się zakładniczką własnych wnuków.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Przez całe życie poświęcałam się dzieciom. Kiedy mąż odszedł ode mnie w młodości, cała odpowiedzialność za dwie córki spadła na moje barki. Były moim światłem, moim oddechem, sensem każdego poranka. Aby je wyżywić, ubrać i zapewnić im wszystko, pracowałam na dwóch etatach, prawie nie spałam, żyłam w wiecznym biegu między domem, szkołą, sklepami i szpitalami. Pomagała mi mama — jedyna podpora. Opiekowała się dziewczynkami, gdy byłam na zmianie, pilnowała ich nauki, uczyła życia. A ja… Prawie nic z tych lat nie pamiętam, oprócz zmęczenia, bezustannego pośpiechu i ciszy w duszy.

Później zachorowali moi rodzice — jedno po drugim. Biegałam pomiędzy domem, szpitalami a pracą, tracąc siły, ale nie poddawałam się. Teraz, gdy mam już ponad sześćdziesiąt lat, jestem na emeryturze. Powinnam się cieszyć — wychowałam, postawiłam na nogi, dałam wykształcenie, pozwoliłam im iść swoją drogą. Obie córki są zamężne, każda ma swoje dziecko, a młodsza choćby dwoje.

Kiedy pojawili się wnukowie, z euforią zaoferowałam swoją pomoc. Wydawało mi się, iż jako matka samotnie wychowująca dzieci, jak mało kto zrozumiem, jak trudno jest z maluchami. Naprawdę uwielbiam z nimi spędzać czas — są tak ciepli, tak prawdziwi. Ich śmiech jakby cofa lata, odmładza mnie. Jestem szczęśliwa będąc z nimi. Ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, iż nie jestem już babcią — jestem nianią na pełny etat. Tyle iż bez wynagrodzenia i dni wolnych.

Moje córki rozwijają kariery, chodzą do salonów, spotykają się z przyjaciółkami, podróżują z mężami. A ja — ja jestem wiecznie w domu, z jednym lub trojgiem dzieci jednocześnie. Nie tylko w dni powszednie, ale i w święta. Żadnego Sylwestra w ciągu ostatnich pięciu lat nie spędziłam w spokoju lub choćby z książką. Cały czas na posterunku — karmię, przebieram, usypiam, wycieram noski i zbieram zabawki. Wnuki są cudowne, ale nie mam już tej samej energii. Jestem zmęczona.

Nie chcę brzmieć jak niewdzięczna matka czy babcia. Wciąż jestem gotowa pomagać. Ale to musi się odbywać za obopólną zgodą, a nie być oczywistością. Dlaczego nikt nie pyta: „Mamo, a jak ty się czujesz? Czy chcesz mieć wnuki na weekend, czy może lepiej odpocząć, spotkać się z przyjaciółkami, pójść do teatru?”

Tak, marzę o teatrze. O spokojnym spacerze po parku, gdzie nie biegnę za malcem, któremu znowu rozwiązał się sznurowadło, ale po prostu idę i oddycham. Od dawna marzę, aby pojechać w góry. Brzmi naiwnie, ale zawsze chciałam zobaczyć Tatry wiosną — kiedy góry kwitną, gdy powietrze pozostało czyste i przejrzyste. Patrzę na zdjęcia w internecie i myślę: „Czy tak właśnie umrę, nie wydostawszy się z tych czterech ścian wypełnionych płaczem dzieci i kaszkami?”

Boję się poruszyć ten temat z córkami. Boję się urazić, zburzyć kruchą równowagę. Mogą przecież powiedzieć: „Sama proponowałaś.” Tak, oferowałam. Ale nie stać się opiekunką na pełny etat.

Nie chcę, żeby moje wnuki dorastały z myślą, iż babcia to osoba, która zawsze jest obok, ale której się nie zauważa. Chcę, aby wiedziały, iż i babcia ma swoje życie, marzenia, zainteresowania.

Nie proszę o wiele. Niech moje córki zrozumieją, iż nie jestem wiecznym motorem. Że miłość do wnuków nie oznacza całkowitego zrezygnowania z siebie. Mam prawo do własnego czasu.

Może ktoś przeczyta moje słowa i rozpozna w nich swoją mamę. Może przed tym, jak zostawić dziecko u babci „na kilka godzin”, zapytajcie: „A ty, mamo, czego chcesz?”

Idź do oryginalnego materiału