Syn nie przyjechał: synowa zabroniła, twierdząc, iż zawsze czegoś chcemy

polregion.pl 4 dni temu

W małej wiosce na Podlasiu, gdzie zimowe wiatry wyją wokół starych drewnianych chat, Zofia z mężem daremnie czekali na przyjazd syna. Ich nadzieje rozpadały się jak kruchy lód, a serce ściskało się z żalu i bólu.

— Chyba nie przyjedzie — westchnęła Zofia, patrząc na męża, Stanisława. — Przyzwyczailiśmy się już, choćby się nie złoszczymy.

— Co się stało? Znowu synowa nie puściła? — zmarszczył brwi Stanisław. — Nigdy z nią nie dogadywaliście się.

— Może i tak — odparła Zofia, a w jej głosie drżały powstrzymywane emocje. — Ale Dominik nigdy nam takich rzeczy nie mówił. Dawniej przyjeżdżał częściej, a teraz… Jego żona zawsze ma jakiegoś asa w rękawie. Chyba będziemy musieli najmować ludzi do naprawy dachu. Syn nie może poświęcić nam choćby jednego dnia.

Zofia opowiadała o swoim czterdziestoletnim synu Dominiku z goryczą. Dwanaście lat temu wyjechał do miasta, zostawiając rodzinną wieś za sobą. Dominik jest mechanikiem samochodowym, kiedyś wszystko robił własnymi rękami, teraz tylko zarządza. W mieście ożenił się z Kamilą i kupił mieszkanie.

— Sam remontował — wspominała Zofia. — A Kamila tylko wskazywała, co i jak. Pobrali się późno, ona miała już po trzydziestce. Nigdy wcześniej nie była zamężna i wiem dlaczego — z takim charakterem nie każdy dałby radzić. Od razu się nie polubiliśmy.

— Nic dziwnego, iż tak długo sama była — dodał Stanisław. — Pamiętam, jak próbowałaś z nią rozmawiać. To był koszmar. Co Dominik w niej znalazł?

Kamila prawie nie utrzymywała kontaktu z rodzicami męża. Tylko raz w roku pozwalała Dominikowi ich odwiedzić. Tym razem obiecał Zofii, iż w maju weźmie urlop, by naprawić przeciekający dach ich domu. Ale, jak się okazało, Kamila miała inne plany, które przekreśliły wszystkie nadzieje.

— Kamila spodziewa się dziecka — powiedziała z goryczą Zofia. — A on ją zostawi samą? Choć to dorosła kobieta, pracuje jako pielęgniarka — co jej się może stać? Już dwa tygodnie przed urlopem zaczęła go męczyć, mimo iż bilety były kupione.

— Dlaczego tak postępuje? — spytał Stanisław, choć znał odpowiedź.

— Najpierw mówiła, iż boi się zostać sama, a potem… — Zofia zamilkła, a jej oczy wypełniły się łzami.

— Co potem? Czy ona go prowadzi za rękę do pracy? Ma przecież rodziców, którzy za nią staną murem! — oburzył się Stanisław.

— Myślę, iż to rodzice ją podburzają — ciągnęła Zofia. — Powiedzieli jej, iż nie wolno wypuszzać męża samego na wypoczynek. Mieli zięcia, który jeździł do rodziców, a potem wniósł o rozwód. Teraz ich młodsza córka mieszka z nimi. Więc teraz wmawiają Kamili, iż Dominik jest taki sam.

— Nie można wszystkich mierzyć jedną miarą! — zawołał Stanisław. — Dominik nigdy nie dał powodu, by tak myśleć. A Kamila mogłaby z nim przyjechać. W czym problem?

— Przyjechać? — gorzko się uśmiechnęła Zofia. — Nigdy by się na to nie wzięła. Przecież wiesz, jak nas nienawidzi. Próbowałam z nią rozmawiać, ale wszystko na próżno.

Zofia przypomniała sobie, jak Stanisław raz zadzwonił do Kamili, mając nadzieję na załagodzenie sporu. Ale rozmowa okazała się katastrofą.

— Co powiedziała? — spytał, choć już przeczuwał.

— Że my zawsze czegoś chcemy, odrywamy Dominika od jego rodziny — głos Zofii drżał z urazy. — Że ma dość stawiania nam oporu. Mówi, iż mąż powinien myśleć o żonie i dziecku, nie o zachciankach rodziców. jeżeli wziął urlop, to musi być z rodziną. I jeszcze dodała, iż nasz dom jej nie potrzebny!

— Ot, synowa! — Stanisław zacisnął pięści. — A Dominik co?

— Przed tobą się tłumaczył, ale przecież wiemy, iż nie jego wina — westchnęła Zofia. — Pewnie odłożył przyjazd, by jej nie denerwować. Boi się o dziecko, o nią.

Stanisław nie wytrzymał. W gniewie zadzwonił do syna i wyrzucił z siebie wszystko, co w nim siedziało.

— Dość! — wrzasnął do słuchawki. — Nie czekam już na ciebie! Najmę ekipę, a ty siedź pod pantoflem tej swojej żony!

Zofia milczała, ale serce pękało jej z bólu. Rozumiała męża, ale słowa, iż „żon może być wiele, a rodziców tylko jednych”, ciął ją jak nóż. Dominik był ich jedynym synem, ich dumą, a teraz między nimi wyrósł mur, który wzniosła synowa. Kamila trzymała go krótko, a on, bojąc się jej histerii, ulegał.

Zofia patrzyła na stary dach, z którego przy każdym deszczu ciekło, i czuła, jak nadzieja ucieka razem z wodą. Ona i Stanisław całe życie pracowali, by dać synowi lepszy start, a teraz muszą najmować obcych, by naprawić swój dom. Żal dusił, ale najgorsza była myśl, iż syn oddala się coraz bardziej. Kamila dała jasno do zrozumienia: jej rodzina to ona i dziecko, a rodzice Dominika — tylko ciężar.

Zofia nie wiedziała, jak odzyskać syna. Marzyła, by przyjechał, przytulił ją jak dawniej i razem naprawiliby dach, śmiejąc się ze starych historii. ale zamiast tego dostała zimne milczenie i oskarżenia. Rodzina, którą budowała z miłością, rozsypywała się, a Zofia bała się, iż tej rysy nic już nie zagoi.

Idź do oryginalnego materiału