Nazywam się Weronika. Mieszkam w małym miasteczku na Podkarpaciu, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się szybciej niż błyskawica. Z mężem jesteśmy szczęśliwym małżeństwem od wielu lat i mamy dwoje dorosłych już dzieci – syna i córkę. Mój mąż zawsze dobrze zarabiał, więc poświęciłam się rodzinie: domowi, dzieciom, tworzeniu ciepła. To było moje powołanie i nigdy nie żałowałam tej decyzji.
Nasze dzieci dawno opuściły rodzinne gniazdo. Córka, Kinga, wyszła za mąż i teraz mieszka w Niemczech, ciesząc się słońcem i nowym życiem. Często do siebie dzwonimy i wiem, iż jest szczęśliwa. Syn, Kacper, został bliżej – w Rzeszowie. Ożenił się, a ja zawsze była dumna, jak ułożył sobie życie: stabilna rodzina, dobra praca, szacunek współpracowników.
Jesteśmy już na emeryturze, ale stać nas na wygodne życie. Nigdy nie obciążaliśmy dzieci prośbami o pomoc i zawsze staraliśmy się być dla nich oparciem. Dlatego gdy Kacper zaprosił nas na obchody piętnastej rocznicy ślubu z żoną, ucieszyłam się. To była okazja, by zebrać się razem, cieszyć się z ich związku. Przyjęcie odbywało się w eleganckiej restauracji w centrum miasta, a ja wyczekiwałam tego rodzinnego wieczoru.
W restauracji zebrało się mnóstwo gości: przyjaciele Kacpra, koledzy z pracy, krewni. Atmosfera była radosna i swobodna. Goście wznosili toasty, gratulowali jubilatom, dzielili się ciepłymi słowami. Potem nadszedł moment, gdy zaczęto wspominać zabawne historie z przeszłości. Kacper, promieniejąc uśmiechem, zwrócił się do mnie i poprosił, żebym opowiedziała coś śmiesznego z jego dzieciństwa. Byłam wzruszona – mój syn chciał, bym podzieliła się czymś osobistym, co nas łączy.
Zamyśliłam się i przypomniałam sobie, jak mały Kacper uwielbiał chować się w szafie siostry, wkładać jej sukienki i z poważną miną ogłaszać, iż teraz jest „księżniczką”. Ta historia zawsze wywoływała u nas z mężem uśmiech – taka niewinna dziecięca zabawa. Opowiedziałam ją z czułością, a goście wybuchnęli śmiechem, niektórzy choćby rozczulili się. Myślałam, iż dodaję wieczorowi ciepła.
Lecz po kilku minutach Kacper podszedł do mnie, a jego twarz wykrzywiał gniew. „Mamo, jak mogłaś? Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko przed wszystkimi!” – syknął. Zamarłam. Moje słowa, pełne miłości, nagle stały się dla niego ciosem. Próbowałam wytłumaczyć, iż nie chciałam nic złego, iż to tylko niewinna historia, ale on machnął ręką i odszedł. Cały wieczór mnie unikał, a ja czułam, jak serce ściska się z bólu i dezorientacji.
Minęły dwa tygodnie, a rana w mojej duszy tylko się pogłębia. Kacper nie dzwonił, nie odbierał. Gdy wybierałam jego numer, zrzucał połączenie, jakbym była obcą osobą. W desperacji pojechałam do niego, by porozmawiać i wyjaśnić sprawę. Ale ta rozmowa złamała mi serce. „Nie chcę cię widzieć, mamo – powiedział zimno. – Zawstydziłaś mnie przed przyjaciółmi i kolegami. Jak będę im teraz patrzył w oczy?” Jego słowa ciąły jak nóż. Próbowałam się tłumaczyć, iż nie chciałam go urazić, ale tylko powtórzył: „Po prostu idź”.
Już dwa miesiące nie rozmawiamy. Mój syn, którego wychowałam, kochałam, chroniłam, odwrócił się ode mnie przez jedną niewinną opowieść. Nie śpię po nocach, analizując tamten wieczór, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Przecież to tylko dziecięca fantazja, jaką ma wiele maluchów. Dlaczego wziął to tak do siebie? Może naprawdę nie rozumiem jego świata, jego wartości?
Wciąż mam nadzieję, iż czas zagoi tę ranę. Może Kacper ochłonie i zrozumie, iż nigdy nie chciałam mu zaszkodzić. Ale póki co moje serce pęka z żalu. Gdy opowiedziałam o tym Kindze, była przerażona: „Jak on mógł ci to zrobić, mamo?”. Jej wsparcie dodawało otuchy, ale nie zagłuszało bólu. Czy naprawdę straciłam syna przez głupią historię? Jak mam z tym żyć?