Synowa cały czas u swojej mamy – naprawdę nie rozumiem, po co ona w ogóle wychodziła za mąż.

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Małżeństwo mojego syna praktycznie się sypie. Oczywiście każdy rodzic ma tendencję, by usprawiedliwiać swoje dziecko, ale w tym przypadku naprawdę obiektywnie wina leży po stronie synowej. Nie potrafię zrozumieć, po co ona w ogóle brała ślub, skoro większość czasu spędza u swojej matki. A po urodzeniu dziecka to już w ogóle…

Po ślubie syn z żoną zamieszkali w mieszkaniu, które odziedziczył po ojcu. Przed ślubem Kiryl zrobił tam remont, kupił nowy sprzęt AGD, wszystko było przygotowane do normalnego życia. Dwa pokoje, więc na razie nie trzeba było martwić się o większy metraż.

Ale po miesiącu wspólnego mieszkania synowa zaczęła sugerować, iż może lepiej byłoby się przeprowadzić do jej mamy.

– No bo przecież chcemy mieć więcej niż jedno dziecko, a na dwójkę to już będzie za ciasno. Zamieszkamy tymczasowo u mamy, to mieszkanie wynajmiemy, potem weźmiemy kredyt na trzy pokoje – mówiła nagle synowa. – Jak będziemy wynajmować dwa mieszkania, to kredyt gwałtownie się spłaci.

Ani ja, ani Kiryl nie zrozumieliśmy tej logiki. Po co wyprowadzać się do teściowej, skoro ma się własne, komfortowe mieszkanie? Ludzie jakoś kupują mieszkania bez takich „kombinacji”. Synowa nie naciskała, temat umarł.

Ale kilka to zmieniło. Zamiast wracać po pracy do domu, synowa jeździła do swojej mamy. Siedziała tam do dziesiątej wieczorem, a dopiero potem wracała do męża. W weekendy potrafiła całe dnie spędzać u swojej mamy.

– Mamie trudno się przyzwyczaić, iż mnie nie ma. Mi też. A skoro ty nie chciałeś się przeprowadzić, to tak już zostało – tłumaczyła się synowa.

Syn był wściekły, ale próbowałam go uspokajać. Mówiłam: daj jej trochę czasu, w końcu zrozumie, iż ma męża i przestanie ciągle kursować do mamy. Trzeba to przeczekać. I on czekał. Po pracy zamiast do domu jechał do mnie. Bo i co miał robić sam w pustym mieszkaniu? Przy okazji chciał jej „odbić piłeczkę” – pokazać, jak to wygląda z jego strony.

Ale nic to nie dało. Jak tylko synowa słyszała, iż syn jest u mnie, to sama mówiła, iż w takim razie jedzie do mamy. I jechała.

– Co wy robicie? Przedszkole jakieś? Po co się pobieraliście, skoro każde z was siedzi u swojej mamy? Usiądźcie, porozmawiajcie – mówiłam synowi.

Oczywiście cieszyłam się, iż go widzę – przez dwa tygodnie zdążyliśmy razem wszystkie tapety w mieszkaniu wymienić – ale nie poprawiało to w żaden sposób sytuacji w ich związku. Dlatego namawiałam go, żeby szedł rozmawiać z żoną.

Kiedy synowa zaszła w ciążę, miałam nadzieję, iż coś się w niej zmieni. W końcu jest już żoną, zaraz będzie mamą – może zacznie bardziej dbać o swoją rodzinę. Ale było zupełnie odwrotnie.

Synowa przez cały czas jeździła do mamy, czasami zostawała tam na noc, tłumacząc, iż źle się czuła i nie chciała tłuc się autobusem. Tam z mamą coś szyły, dziergały, zawsze miały jakieś „sprawy”. A syn wieczory spędzał albo sam, albo u mnie, albo ze znajomymi.

Próbowałam porozmawiać z matką synowej, bo widziałam, iż z samą synową to nie ma sensu. Ale z teściową też się nie dogadałam.

– My z córką jesteśmy bardzo związane. Ona jeszcze nie przywykła do życia beze mnie. Potrzebuje mojego wsparcia. Co mam zrobić – wyrzucić własne dziecko z domu? – odpowiedziała zaskoczona.

Przez rok to można się przyzwyczaić do wszystkiego, ale tutaj nie było choćby próby. Mama przytuli, wygładzi, rozwiąże wszystkie problemy. A mąż? No cóż, po prostu „jest”.

Po urodzeniu dziecka synowa… przeprowadziła się do mamy na dobre. Bo tam „jej spokojniej”, jak to ujęła. Do męża dzwoni tylko po to, żeby powiedzieć, co ma kupić, co przywieźć, ile pieniędzy przelać.

Syn coraz poważniej myśli o rozwodzie. I ja naprawdę nie mogę go za to potępiać. Niby odchodzi od żony z dzieckiem, ale on choćby nie ma kontaktu z tym dzieckiem – mówią, iż jest za małe, żeby ojciec się z nim zajmował. To ma być rodzina?

Idź do oryginalnego materiału