Dzisiaj muszę opowiedzieć o sekrecie, który odkryłam na strychu. Nigdy nie przypuszczałam, iż wyjazd do teściowej na wieś zmieni całe moje życie. Danuta Bronisławówna, matka mojego męża, poprosiła mnie o pomoc w sprzątaniu starego domu przed sprzedażą. Wydawało się to zwykłą prośbą, a stało się punktem zwrotnym, po którym nie było już odwrotu.
„Łucjo, zajmij się strychem, tam jest pełno rupieci. Ja sobie poradzę na dole” — wydała rozkaz teściowa, jakby to była bitwa o porządek.
„Dobrze” — odparłam i weszłam na górę, przeglądając stare pudła.
Zdjęcia męża z dzieciństwa, szkolne dyplomy, rysunki jego siostry… Nostalgiczny kurz przeszłości. Ale mój wzrok przykuła gruba teczka z dokumentami medycznymi. Serce ścisnęło się. Po chwili wahania otworzyłam ją.
Od razu rzuciła mi się w oczy notatka: u Darka, mojego męża, w wieku nastoletnim zdiagnozowano chorobę, która często prowadzi do bezpłodności. To nie były domysły — czarno na białym, z podpisami lekarzy.
Zamarłam. Ta teczka burzyła dwadzieścia lat mojego życia. Tyle właśnie byliśmy w małżeństwie, a przez cały ten czas teściowa obwiniała mnie za brak dzieci, rzucając złośliwe uwagi i upokarzając mnie, zasłaniając się „babcinym prawem”. A Darek… On choćby nie chciał się przebadać, gdy ja sama przeszłam wszystkie badania.
Poznaliśmy się na studiach. On — dusza towarzystwa, grał na gitarze, żartował, zawsze w centrum uwagi. To on pierwszy podszedł, kiedy marzłam na zajęciach w terenie, i zaproponował herbatę. Potem kino, randki, miłość. Wszystko jak w bajce. Aż do spotkania z Danutą Bronisławówną.
Teściowa nie kryła niechęci.
„Jesteś prawie o głowę wyższa od Darka! Panna młoda powinna być drobna” — prychnęła podczas pierwszego wspólnego obiadu.
Starałam się nie brać tego do siebie, ale każde słowo wżerało się pod skórę. Zwłaszcza po ślubie, gdy Danuta Bronisławówna wręczyła mi garnek i dziecięcą czapeczkę: „żebyś już rodziła!”
A ja przecież chciałam. Tyle iż nie wychodziło. Lekarze mówili, iż ze mną wszystko w porządku. Tylko mąż odmawiał badań. Co więcej, rzucał aluzje — czy może w młodości coś zrobiłam? Może to przeze mnie?
Wybaczyłam mu choćby te słowa. Ale osad pozostał.
Teraz, na zakurzonym strychu, trzymałam w rękach odpowiedź na wszystkie pytania.
Darek wiedział. Danuta Bronisławówna też. A jednak latami torturowali mnie moralnymi wymówkami. Ostrożnie schowałam dokumenty do torby. Wracając do miasta, pierwsze kroki skierowałam do przyjaciółki, Kingi, która jest lekarzem.
„No jasne” — westchnęła, przeglądając papiery. „Oto przyczyna. A ty, biedaczko, tyle lat się dręczyłaś…”
Milczałam. W oczach pojawiły się łzy.
„Rozwiedź się, Łucjo. Jeszcze możesz zostać matką. A z nim? choćby prawdy ci nie powiedział. To nie jest rodzina.”
Okazja nadarzyła się miesiąc później. Rodzinne święto. Teściowa, jak zawsze, błyszczała, chwaląc się wnukami od córki Wiesi — choć to ona je wychowywała. A mnie próbowała upokorzyć przy wszystkich.
Tym razem jednak poszło inaczej.
„No cóż, Łucjo, widocznie nie jest ci dane być matką” — zaśmiała się Danuta Bronisławówna. „Ale u Wiesi mamy trójkę!”
Wstałam od stołu, podeszłam na środek, wyciągnęłam teczkę i położyłam przed wszystkimi.
„A kiedy pani zamierzała powiedzieć, iż to pani syn nie może mieć dzieci?”
Teściowa zbladła. Przy stole zapadła cisza.
„To kłamstwo!” — syknęła. „Wymysły!”
„Prawda? Niech rodzina przeczyta” — mój głos drżał ze złości.
„Przecież wiedziała!” — nagle wykrzyknął jeden ze starszych krewnych. „Mówiła mi kiedyś, martwiła się. Aż zapomniałem…”
„I ty wiedziałeś, Darek?” — zwróciłam się do męża. „I pozwalałeś, żeby matka mnie nękała?”
„Myślałem…” — zaczął bełkotać. „Że się zmieni…”
„Nie” — przerwałam. „Rozwodzę się.”
Darek próbował mnie odzyskać. Szkoda mu było opuszczać mieszkanie, które odziedziczyłam po babci. Ale byłam nieugięta. Nie trzeba było dzielić majątku.
Minęło pół roku. Już prawie pogodziłam się z myślą, iż nigdy nie zostanę matką. Aż nagle — spotkanie. Romans. Nowy człowiek, nowy sens, nowe życie.
Trzy miesiące później — test z dwiema kreskami. Potem ślub. Potem syn Tomek. A dwa lata później — córka Ania.
Patrząc na swoje dzieci, czasem myślę, jak mogłabym wciąż tkwić w tamtym małżeństwie, cierpiąc w milczeniu. Ale odważyłam się — i jestem szczęśliwa.
Darek nigdy więcej się nie ożenił. Jego matka teraz ganiła i jego — „ani u niego, ani u Wiesi życie się nie ułożyło”. Pewnego dnia, przechodząc przez park, zobaczył mnie z dziećmi. Śmiałam się, huśtałam córkę, a syn biegł do mnie z latawcem. Odwrócił się. I poszedł do domu.
Do domu. Tam, gdzie nie było już dla niego miejsca.