Odprowadzając dziecko do przedszkola, można niechcący być świadkiem wielu ciekawych sytuacji. Choć, przyznam, iż niektórych wolałabym nie zaobserwować... Ostatnio usłyszałam, jak pewien tata stara się "uspokoić" swoją zapłakaną córkę: "Nie mam czasu siedzieć tak tu z tobą i czekać, aż przestaniesz się mazać. Weź wdech i natychmiast się opanuj". Chciałam choćby się odezwać, ale aż mi samej łzy stanęły w oczach, a głos uwiązł w gardle.
Jak można być tak totalnie pozbawionym empatii? O tej porze roku jeszcze wiele dzieci może mieć problem z adaptacją w przedszkolu. Wydaje mi się, iż ta dziewczynka była z najmłodszej grupy, więc pewnie o to chodziło. Jednak starsze dziecko, bardziej zaprawiony w bojach przedszkolak, także ma prawo mieć gorszy dzień. Jakie to musi być smutne, kiedy nie może liczyć w tym momencie na wsparcie ze strony najbliższej osoby.
Tak wielkie wymagania od tak małego człowieka
W krótkiej wypowiedzi tego ojca uderzyły mnie trzy rzeczy: "nie mam czasu", "mazać się" i "opanuj się". Ojciec nie ma czasu, by posiedzieć parę minut z dzieckiem i zapewnić go o swojej miłości, rozwiać wątpliwości, dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Po prostu wysłuchać dziecka, wczuć się w jego emocje. A na co ma czas? By wsiąść do samochodu i pędem jechać do pracy? A tam, zrobić sobie, w pierwszej kolejności kawę, a potem odpalić internet?
Na szczęście dziecko nie ma aż takiej wyobraźni, bo ten brak czasu ojca bolałby je podwójnie. Mnie jednak boli, bo podejrzewam, iż ojcu tak naprawdę nie chce się siedzieć w tej szatni. Pocieszanie zapłakanego dziecka jest żmudne, nie radzi sobie z tym, nie umie rozwiązać jego problemów, więc woli je od siebie odsunąć. Choć tak naprawdę nie musiałby umieć. Wystarczyłoby może, gdyby tylko posiedział, potrzymał trochę to dziecko w objęciach, opowiedziałby mu coś na inny temat...
Przekaz godny pożałowania...
"Mazać się"? Prawdziwe emocje, może strach, może niepewność, może nieśmiałość, może tęsknota za rodzicem, to jest "mazanie się"? Jak można tak odbierać znaczenie uczuciom własnego dziecka? Sprowadzać je do poziomu... kaprysu? Dziewczynka płacze, bo ma takie widzimisię? A może sobie coś ubzdurała? No i ostatnie – z jednej strony mamy całkowite zlekceważenie uczuć dziecka i sprowadzenie ich do rozmiaru błahostki, a z drugiej, oczekujemy od niego dojrzałej decyzji, wymagającej niebywałej siły wewnętrznej: "weź wdech i się opanuj". Kilkulatka ma zastosować taką technikę?
Analizując wypowiedź tego ojca, wychodzi na to, iż oczekuje on od przedszkolaka, iż w jednej chwili otrząśnie się z przeżywanych emocji, zrozumie, iż przejmuje się bzdurami - "moje uczucia są nieważne" – przesadza, jeżeli chodzi o odczuwanie oraz, niczym automat, przełączy się na inny tryb. Czy ten tata czasem zastanawia się nad tym, co mówi? I, jak to wszystko odbije się na jego córce. Na kogo wyrośnie?
To my kształtujemy nasze dzieci
Może na osobę, która nie będzie umiała radzić sobie ze swoimi emocjami, bo nikt jej tego nie nauczył. Może na kogoś, kto nigdy nie powoli sobie na odczuwanie, bo będzie miał przeświadczenie, iż to jest nieważne. Na kogoś, kto nie będzie miał zaufania do ludzi. Kto będzie czuł, iż nie zasługuje na miłość i opiekę. Na kogoś przekonanego, iż zawsze musi poradzić sobie sam. No i na takiego, który będzie umiał na zawołanie wyłączać odczuwanie i działać jak robot.
Cóż, może trochę mnie poniosło! Mam nadzieję, iż to, co usłyszałam w szatni, było tylko zdaniem wyrwanym z kontekstu, a tak naprawdę ten facet jest bardzo dobrym ojcem, tylko, zwyczajnie, dziś akurat miał gorszy dzień i mniej cierpliwości. Niemniej, ta historia może być takim impulsem też dla nas do zrewidowania własnego stosunku do porannych problemów naszych dzieci. Bo to nie są tylko dziecięce "fochy", ale prawdziwe problemy, na ich miarę – czasem ogromne. Warto przeżyć je z nimi.