Dzisiaj znów przygnębia mnie ta sytuacja. Trzy miesiące minęły, a teściowa przez cały czas nie odzywa się do nas. Wszystko przez ten wyjazd na wakacje – nie daliśmy jej pieniędzy na remont.
Nazywam się Barbara. Razem z mężem, Wojtkiem, mieszkamy w zaścianku pod Kielcami. Mamy dwójkę dzieci i dopiero niedawno uwolniliśmy się od kredytu hipotecznego. Zamiast cieszyć się wolnością, znaleźliśmy się w środku rodzinnej burzy. Moja teściowa, Halina Janowska, obraziła się na nas, ponieważ wybraliśmy odpoczynek nad morzem zamiast sfinansowania jej „niezbędnego” remontu. Jej uraza wisi nad nami jak ciężka chmura, a krewni Wojtka obsypują nas wyrzutami. Nie wiem, jak wybrnąć z tego konfliktu, ale czuję, iż nasza racja tonie w ich niesprawiedliwych oskarżeniach.
Życie nigdy nie było dla nas łatwe. Pracujemy z Wojtkiem na pełen etat, wychowując córkę Zosię, która chodzi do szóstej klasy, i syna Janka, ucznia trzeciej klasy. Przez lata czuliśmy się jak w kajdanach, zaciągniętego kredytu. Nie było mowy o urlopach – najwyżej mogliśmy odwiedzić moich rodziców w sąsiednim miasteczku. Mają dom z ogrodem, gdzie dzieci uwielbiają spędzać czas: łowią ryby z dziadkiem, jedzą babcine drożdżówki i zbierają maliny. Te krótkie wyjazdy były jedyną euforią dla Zosi i Janka, gdy my tłukliśmy się w pracy, by spłacić dług. O dalekich podróżach choćby nie marzyliśmy.
W tym roku po raz pierwszy od lat pozwoliliśmy sobie na oddech. Kredyt był już za nami, odłożyliśmy trochę grosza. Zaproponowałam wyjazd do mojej kuzynki nad Bałtyk. Wojtek przytaknął: „Basia, zasłużyliśmy na odpoczynek”. Spakowaliśmy walizki, zabrali dzieci i pojechaliśmy bez zastanowienia, iż te wakacje staną się początkiem wojny. Byliśmy tak zmęczeni ciągłym odmawianiem sobie wszystkiego, iż po prostu chcieliśmy poczuć wiatr we włosach, słuchać śmiechu dzieci na plaży i znów poczuć, iż żyjemy.
Teściowa, Halina Janowska, od początku dawała do zrozumienia, iż nie zamierza zajmować się wnukami. „Wychowałam trójkę swoich, teraz mam prawo żyć dla siebie” – oświadczyła, gdy urodziła się Zosia. Wojtek ma jeszcze brata i siostrę, więc teściowa uważała, iż jej rodzicielski obowiązek został spełniony. Zaakceptowaliśmy to i nigdy nie prosiliśmy o pomoc. Widziała wnuki raz na kilka miesięcy – wpadała na godzinę, przywoziła czekoladki i załatwiała się. Nie oceniałam jej – dwójka dzieci to i tak wyzwanie, a co dopiero trójka. Mimo to jej obojętność bolała.
Cztery lata temu Halina Janowska przeszła na emeryturę. „Wreszcie będę żyć, jak mi się podoba!” – oznajmiła. Jej dni wypełniły basen, spotkania z przyjaciółkami, teatry i wyjazdy do sanatoriów. Cieszyła się życiem, ale emerytura nie wystarczała na jej potrzeby. Dzieci pomagały jej finansowo, choć każdy miał swoje problemy. Siostra Wojtka odmawiała, tłumacząc się trudną sytuacją. Brat czasem przesyłał drobne sumy. My, dopóki spłacaliśmy kredyt, pomagaliśmy, robiąc zakupy, naprawiając kran czy wożąc ją na różne sprawy. Nigdy nie prosiła nas o pieniądze, wiedząc o naszych zobowiązaniach.
Lecz gdy tylko zamknęliśmy hipotekę, teściowa zaczęła mówić o remoncie. „Moje mieszkanie wygląda jak chlew! Trzeba odświeżyć tapety, podłogi, wymienić łazienkę” – oznajmiła. Jej wnętrze było w zupełnie przyzwoitym stanie, ale ona uważała, iż remont to konieczność co pięć lat. Nasze mieszkance, którego nie odnawialiśmy od kupna, potrzebowało modernizacji znacznie bardziej. Ale teściowa nie chciała tego słyszeć. Jej zachcianki były priorytetem, a my mieliśmy za nie płacić.
Nie powiedzieliśmy jej o wyjeździe. Po co? Nie mieliśmy zwierząt ani kwiatów, dzieci były z nami. Nie przywykliśmy zdawać sprawy z naszych planów. Ale nad morzem nagle zadzwoniła do Wojtka, domagając się pomocy w jakiejś sprawie. „Mamo, jesteśmy nad morzem, nie mogę teraz” – odpowiedział. Teściowa, przyzwyczajona, iż jeździmy tylko do moich rodziców, zdziwiła się: „Kiedy wracacie?” Gdy usłyszała, iż dopiero za kilka tygodni, poprosiła, by Wojtek wpadł na weekend. „Nie jesteśmy u rodziców, tylko nad Bałtykiem!” – roześmiał się. Odpowiedziała tylko: „Aha” – i rzuciła słuchawką.
Po powrocie spotkał nas jej gniew. Tego samego dnia wparowała do nas: „Jak mogliście! choćby nie powiedzieliście, iż wyjeżdżacie!” Wojtek zdębiał: „Mamo, a co było mówić? Pojechaliśmy za miasto. Ty też nie zdajesz relacji ze swoich wyjazdów”. Teściowa eksplodowała: „Skąd macie pieniądze na morze, skoro brakuje wam na mój remont?” Wojtek puściły nerwy: „Mamo, nie mieszam się w twoje wydatki na sanatoria. Dlaczego my nie mamy prawa odpocząć?” Prychnęła tylko: „Niewdzięcznicy!” i wyszła, trzaskając drzwiami.
Od tamtego dnia teściowa nie odbiera telefonów, nie otwiera nam drzwi, choćby nie złożyła życzeń Jankowi na urodziny. Brat i siostra Wojtka obrzucili nas oskarżeniami. Szczególnie gorliwa jest szwagierka, która sama teściowej nie pomaga i nie zaprasza, ale uważa, iż my powinniśmy finansować jej kaprysy. „Jesteście egoistami, zraniliście mamę!” – wrzeszczała przez telefon. Jestem wściekła. Dlaczego mamy rezygnować z własnego szczęścia dla jej zachcianek? Moi rodzice nas wspierają: „Dobrze zrobiliście, iż pojechaliście. To wasze życie”.
My z Wojtkiem nie czujemy się winni. Nie jesteśmy zobowiązani wydawać każdą złotówkę na teściową – mamy dzieci, własne marzenia. Ale jej uraza i ataki rodziny zatruwają nam spokój. Jak wytłumaczyć jej, iż nie ma prawa wymagać takich poświęceń? Może ktoś przeżywał coś podobnego? Jak się pogodzić, nie rezygnując z własnych zasad? Boję się, iż ten konflikt rozbije naszą rodzinę, ale nie zamierzam się poddać. Czy naprawdę nie zasługujemy na odrobinę własnego szczęścia?
Dzisiaj uświadomiłem sobie jedną rzecz – czasem choćby najbliżsi potrafią być największym ciężarem. I choć krew nie woda, to jednak nikt nie ma prawa decydować, jak powinniśmy żyć.