Teściowa przychodzi, bawi się z dzieckiem — i odchodzi zadowolona. A ja — gotuj, sprzątaj, uśmiechaj się…

newskey24.com 6 dni temu

Teściowa przychodzi, pobawi się z dzieckiem – i odchodzi zadowolona. A ja – gotuj, sprzątaj, uśmiechaj się…

Kiedy przeczytałam artykuł pt. „Nie chcę spędzać weekendów z wnukami”, pomyślałam: o, to chyba o mnie. Temat okazał się boleśnie znajomy – szczególnie dla tych, którzy znaleźli się w sytuacji „gospodyni domowa z maluchem i teściową pod pachą”.

Mój syn nie ma jeszcze roku. Ma jedną babcię – mamę mojego męża, Zofię Tadeuszewską. Emerytowana aktorka teatralna, ale z aktorską gra i dramatyzmem w głosie do dziś. Przy każdej okazji zapewnia, jak bardzo kocha wnuka. „Zawsze jestem blisko, zawsze gotowa pomóc!” – brzmi pięknie, ale rzeczywistość… no cóż, inna.

Po przejściu na wcześniejszą emeryturę ma mnóstwo wolnego czasu i niezajętych dni. Więc przychodzi. Nie po to, żeby pomóc, nie po to, żeby mnie zastąpić na dwie godziny – tylko „w odwiedziny”. I zawsze w weekend, kiedy mąż jest w domu. Uwielbia, gdy „wszyscy są w komplecie”. Czasem przyprowadza ze sobą teścia, ale on to osobny temat – żyje swoim życiem, śpią choćby w oddzielnych pokojach.

Wyobraźcie sobie: dziecko wrzeszczy, ząbkuje, brzuch boli, ja jestem na granicy wytrzymałości, nie spałam drugą noc, wyglądam jak widmo. A tu słyszę: „Pomoc nadchodzi!” – i tą „pomocą” okazuje się elegancka Zofia Tadeuszewska, z zabawkami i torebką ptasiego mleczka. Siada w ulubionej fotelu, bierze wnuka na ręce, robi zdjęcia, całuje, śmieje się. Gdyby tylko na tym się kończyło… Ale ja muszę być nie tylko uprzejmą gospodynią – muszę powitać ją w gorącym, lśniącym, idealnym domu.

Na początku myłam podłogi przed jej przyjazdem, piekłam sernik, gotowałam rosół, robiłam sałatkę. Potem zrozumiałam: nie daję rady. Zaczęłam część obowiązków przerzucać na męża. A on, biedak, po tygodniu pracy marzy tylko o ciszy. Ale „mama przyjeżdża” – i już. Rzuć relaks, wyczyść łazienkę, przetrzyj kurz, przetrzyj dziecku nos.

Teściowa nigdy nie przyszła, żeby po prostu powiedzieć: „Odpocznij, ja posiedzę z maluchem, idź się położyć”. Nie. Ona przychodzi się zabawić. Pobawiła się – i poszła. Jak się znudzi – bierze torebkę i wychodzi. Czasem nie wysiedzi choćby pół godziny. A u mnie zostaje góra naczyń, zmęczone dziecko i zero ulgi. Ale sąsiedzi potem chwalą: „A to ci babcia! Zawsze przy dziecku, taka pomocna”. No tak… przy dziecku – ale nie przy tym, przy którym trzeba.

Radzili mi: „Nie gotuj. Nie sprzątaj. Niech widzi, jak jest naprawdę”. Ale spróbujcie, kiedy patrzy osądzająco na każdy pyłek, na niedomyty kubek. Mąż też pyta: „No i co, nie możemy mamy przyjąć raz w tygodniu?”

A ja czuję się winna. Jakbym była egoistką. Jakbym nie chciała, żeby moje dziecko miało babcię. Ale czy to jest pomoc? To raczej pokaz miłości – dla publiki. Syneczek, wnuczek, rodzina! A potem – do domu, do serialu. Ja zostaję z brudnymi talerzami, nieprzespanymi nocami i nerwami na wierzchu.

Prawdziwa pomoc to gdy babcia zabiera wnuka do siebie. Gdy naprawdę daje ci wolne. A nie urządza przedstawienie w twojej kuchni. Tak, nie musi. Ale ja też nie jestem pokojówką, żeby organizować przyjęcia w każdą niedzielę po południu. Jestem matką. Zmęczoną, niewyspaną i ledwo trzymającą się na nogach. I gdy wszyscy wokół zachwycają się, jaka to cudowna babcia, ja marzę tylko o tym, żeby choć jeden weekend nikt nie dzwonił do drzwi z pudełkiem pralinek i zdaniem: „No to jak tam u was?”

Dzięki, iż wysłuchaliście…

Idź do oryginalnego materiału