Teściowa przyprowadza syna ze szkoły, a potem siedzi u nas do nocy. Jeszcze się obraża, iż rzadko gotuję coś pysznego

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Jak ja nie cierpię być od kogoś zależna! Od dziecka przyzwyczaiłam się liczyć tylko na siebie. Ale gdy pojawia się rodzina i dzieci – wszystko się zmienia. Czasem po prostu nie da się ze wszystkim zdążyć samemu.

Inna sprawa – od kogo prosić o pomoc?

Bo jeżeli pomaga ci ktoś rozsądny i życzliwy, to wiadomo, iż i on kiedyś będzie liczył na podobne wsparcie. Ale jak trafisz na chciwych i roszczeniowych ludzi – to wysysają z ciebie ostatnie siły! Najgorzej, gdy to rodzina…

Nasz syn Kacperek w tym roku poszedł do pierwszej klasy. To wielkie wydarzenie w każdej rodzinie, a my z mężem musieliśmy totalnie przeorganizować życie. Zwłaszcza ten pierwszy okres szkolny – adaptacja bywa trudna.

Oboje pracujemy. Mąż, Marek, zatrudniony jest w dużej firmie handlowej, a ja pracuję w jednostce straży pożarnej. Mój powrót z urlopu macierzyńskiego był precyzyjnie zaplanowany – z datą, godziną i podpisem naczelnika.

Wszystko poszło zgodnie z planem: od trzeciego roku życia Kacper chodził do przedszkola i nie zawiodłam szefa. Ale z początkiem szkoły skończył się spokój – trzeba dziecko odbierać o określonej godzinie, pomagać w lekcjach, być obecnym.

Z Markiem ustaliliśmy, iż pierwszą część semestru jakoś ogarniemy, biorąc urlopy. Ale później nie było wyjścia – trzeba było prosić o pomoc jego mamę.

Pani Wanda, moja teściowa, to jedyna emerytka w rodzinie, która nie pracuje. Teść i moi rodzice są jeszcze zawodowo czynni i mają czas dla wnuka tylko w weekendy.

Teściowa natomiast jest wolna, mieszka niedaleko, a wnuczka kocha nad życie. Problem jednak w tym, iż to bardzo interesowna osoba.

Oczywiście, zgodziła się z euforią pomóc. Ale od razu oznajmiła, iż wieczorem musi z nami porozmawiać.

– Marek, Lidka, kochani, no co za pytania? Jasne, iż będę odbierać Kacperka. I mogę choćby pomóc mu przy lekcjach. Ale musimy ustalić jakiś… budżet – uśmiechnęła się, patrząc nam w oczy.

– Jaki budżet? – zapytałam szczerze zdziwiona.

– No jak to? Na bilety, na codzienne drobne zakupy – a nuż wnuczek będzie czegoś chciał. I oczywiście jedzenie w domu powinno być – tak, jak trzeba – wyjaśniła słodkim tonem.

Szczerze? Łatwiej byłoby zatrudnić opiekunkę! Musiałam się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć jej wszystkiego, co myślę. W końcu to jej wnuk! Jaki budżet? Ale Marek tylko dał mi znak ręką, żebym dała spokój. No to zamilkłam.

I zaczęła się druga część semestru – codzienne dyżury babci Wandy. Pomogła nam, to prawda. Ale finansowo nas to zrujnowało.

I teraz codziennie – oprócz weekendów – muszę patrzeć na jej zadowoloną twarz aż do późnych godzin wieczornych!

Myślałam, iż będzie wracać do siebie, jak tylko wrócimy z pracy. A gdzie tam! Siada z nami do kolacji, a potem jeszcze siedzi i siedzi…

– Lidka, chciałam tylko powiedzieć, iż ten twój rosół z kurczaka, co go w tym tygodniu zrobiłaś w wielkim garze – nam z Kacperkiem się już znudził na drugi dzień. Trzeba by coś bardziej urozmaiconego gotować dla dziecka – rzuciła wczoraj teściowa podczas kolejnej „wizyty”.

– To w czym problem? Produkty są w lodówce, proszę gotować – przecież jest pani babcią – odpowiedziałam chłodno.

Mam już dość tych jej absurdalnych pretensji.

Ale pani Wanda nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa:

– Lidka, ale my się inaczej umawiałyśmy. Gotuję już w domu – dla Marka seniora. U was jestem w gościach. A wczoraj do herbaty też nic nie było – tylko jakieś ciastka. Tak nie może być! – zakończyła z pełną powagą.

Spojrzała mi prosto w oczy – z kpiną. Wie doskonale, iż nie mamy wyjścia.

Nie, na taką „pomoc” się nie pisałam! Tyle roszczeń i jeszcze mam być wdzięczna?

Muszę pogadać z mężem. Albo świetlica, albo niania. Moja mama pracuje jeszcze pięć lat do emerytury, a ta kobieta doprowadzi mnie do szału. I jeszcze za tę pomoc trzeba płacić i dogadzać kulinarnie. Czy to nie zbyt wygórowana cena za usługi… babci?

Idź do oryginalnego materiału