Bellemère wprowadza się, ale nie zachowuję milczenia
Sześć lat temu my i Lucien harowaliśmy po groszach, by w końcu kupić własne mieszkanie, rezygnując prawie ze wszystkiego. W końcu udało nam się wyłowić małe dwupokojowe lokum przytulne, pełne światła, choć skromnie urządzone. Miał to być początek nowego rozdziału, szczęśliwego i rodzinnego. Elodie spodziewała się dziecka; poród miał nastąpić za kilka dni. Wszystko było gotowe: spakowane rzeczy, przygotowany kącik dla malucha, a jedynie ostatni rząd rzeczy dzielił nas od roli rodziców.
Elodie od zawsze marzyła o własnej przestrzeni, wolnej od władzy rodziców i ingerencji teściowej. Relacje z Marguerite były napięte. Kobieta uwielbiała wymagać, jak żyć, oddychać, zmywać naczynia. Pewnego dnia Elodie nie wytrzymała i otwarcie powiedziała, iż nie potrzebuje stałych rad. Marguerite wzięła to do siebie i zniknęła z ich życia przynajmniej na jakiś czas.
Gdy Lucien zawiózł Elodie do szpitala, nie przypuszczał, co go czeka. Już następnego dnia po wypisie dostał telefon od matki, która oznajmiła, iż przyjedzie ich odwiedzić. Nie zdążył się protestować. Marguerite przybyła w eleganckim stroju, obejrzała mieszkanie krytycznym wzrokiem: wejście przeciętne, firany okropne, kuchnia błyszczący koszmar, którego trzeba codziennie czyścić!. Przeszukała lodówkę, krytykując kupione w sklepie pierogi i planując zupę na kolejny dzień. Lucien próbował żartować, zmieniać temat, ale na nic. Matka założyła strój sportowy i ruszyła sprawdzać pozostałe pokoje niczym dowódca.
Wieczorem chciał ją odprowadzić. Odpowiedziała: Zostanę na noc. Nie możesz zostać sam, gdyby Elodie wróciła jutro. I tak została najpierw jedną noc, potem drugą, potem trzecią
Podczas gdy on pracował, ona przestawiała rzeczy, segregowała ubrania, decydowała, gdzie ustawić przewijak i co kupić. Lucien zaczynał tracić cierpliwość wobec jej pomocy, ale bał się ją zawieść. Wtedy matka oznajmiła, iż zostanie na kilka miesięcy, by pomóc przy dziecku. Przecież nie poradzą sobie sami.
Gdy Elodie wróciła, czekała na nią cała rodzina rodzice, Lucien i oczywiście promieniejąca Marguerite. Elodie od razu zauważyła, iż coś się zmieniło. Firany były inne, meble przestawione, w powietrzu unosił się dziwny zapach. Rodzice odeszli. Marguerite nie. Spojrzenie Elodie było milczące, a Lucien wyszeptał: Mama zostanie trochę dłużej, żeby nam pomóc.
Wyczerpana porodem, Elodie nie miała wyboru. Tej samej nocy zaczęło się piekło: Nie trzymasz dziecka prawidłowo, Źle je owijasz, Płacze, bo nie potrafisz go kołysać. Elodie milczała, aż Marguerite wyrwała dziecko z jej ramion. Kadr był pełny.
Dziękuję za pomoc, ale jesteście wolni powiedziała spokojnie. To moje dziecko i to ja je ukoję. Sama.
Marguerite przewróciła oczami, głęboko urażona. Lucien próbował się sprzeciwić, ale spojrzenie Elodie go uciszyło. Była spokojna. Silna. To był jej dom. Jej rodzina.
Marguerite spakowała się i nie wróciła. Lucien zrozumiał, iż żona potrzebuje wsparcia, a nie dyrektyw. Po raz pierwszy Elodie naprawdę poczuła się władczynią swojego domu. Nieważne, ile czasu minęło od porodu najważniejsze, iż nie poddała się.















