Teściowa w naszym mieszkaniu

polregion.pl 2 tygodni temu

Teściowa w naszym mieszkaniu

Nie wiem nawet, jak to możliwe, ale znalazłam się w sytuacji, od której włosy stają dęba. Mój mąż, Marek, poważnie uznał, iż jego mama, Helena Michałowska, powinna się do nas wprowadzić. Do naszego nowego mieszkania w Warszawie! Tego samego, o którym marzyliśmy od 17 roku życia, na które latami oszczędzaliśmy, braliśmy kredyt i urządzaliśmy każdy kącik! A ja stanowczo nie chcę, żeby z nami mieszkała. I teraz stoję przed wyborem: albo postawię na swoim, ryzykując kłótnię z Markiem, albo przełknę urazę i zamienię nasze marzenie w komunalkę. Szczerze, jestem zagubiona, ale dłużej nie zamierzam milczeć.

Z Markiem zaczęliśmy się spotykać, gdy mieliśmy po 17 lat. Wtedy byliśmy tylko zakochanymi nastolatkami, którzy marzyli o przyszłości: własne mieszkanie, przytulny dom, gdzie będziemy tylko my i może kiedyś nasze dzieci. Wyobrażaliśmy sobie, jak wybieramy tapety, ustawiamy kanapę, pijemy kawę na balkonie. Te marzenia trzymały nas razem, gdy się uczyliśmy, pracowaliśmy, oszczędzaliśmy na wszystkim, żeby zebrać na wkład własny. I oto po latach w końcu kupiliśmy mieszkanie w Warszawie – niewielkie, ale nasze. Do dziś pamiętam, jak pierwszy raz weszliśmy tam z Markiem: puste pokoje, zapach farby i uczucie, iż to początek nowego życia. Urządzaliśmy je z miłością: sama wybierałam zasłony, Marek składał meble, choćby kłóciliśmy się o kolor dywanu. To było nasze gniazdko, nasz mały świat.

Aż miesiąc temu Marek nagle oświadczył: „Kasia, myślę, iż powinniśmy zabrać mamę do nas”. Najpierw pomyślałam, iż żartuje. Helena Michałowska mieszka w małym miasteczku dwie godziny drogi stąd. Ma swój dom, ogród, sąsiadki, z którymi pija herbatę. Po co miałaby się do nas przeprowadzać? Ale Marek mówił poważnie. „Starzeje się – tłumaczył – samotnie jest jej ciężko. A my mamy mieszkanie, więc niech z nami mieszka”. Zaniemówiłam. Nasze mieszkanie to dwupokojówka, gdzie jeden pokój jest nasz, a drugi na razie pusty, ale planowaliśmy tam pokój dziecięcy albo gabinet. I teraz ma się tam wprowadzić teściowa?

Próbowałam wyjaśnić, iż to nie jest najlepszy pomysł. Po pierwsze, Helena Michałowska to kobieta z charakterem. Lubi, żeby wszystko było po jej myśli, i nie waha się pouczać mnie, jak mam gotować, sprzątać, a choćby się ubierać. Kiedy przyjeżdża w gości, już po dniu czuję się nie jak gospodyni, a jak gość we własnym domu. Przestawia moje garnki, krytykuje mój barszcz i uczy, jak prać koszule Marka. A teraz wyobraźcie sobie, iż będzie z nami mieszkać na co dzień! Zwariuję. Po drugie, w końcu mamy swoją przestrzeń, gdzie możemy być sobą. Jesteśmy młodzi, chcemy swobody, spontanicznych wieczorów, ciszy. A z Heleną Michałowską to niemożliwe – choćby telewizję ogląda na pełną głośność.

Ale Marek chyba mnie nie słyszy. „Kasia, to moja mama – mówi. – Nie możemy jej zostawić samej”. Nie twierdzę, iż nie należy dbać o rodziców. Ale dlaczego miałoby to odbywać się kosztem naszej przestrzeni? Zaproponowałam inne rozwiązania: odwiedzać ją częściej, pomóc z remontem, wynająć pomoc domową. Ale Marek uparł się: „Ma mieszkać z nami i koniec”. Spytałam nawet: „A mnie zapytałeś, czy ja tego chcę?”. Wzruszył tylko ramionami: „Myślałem, iż zrozumiesz”. Zrozumiesz? A kto zrozumie mnie?

Zadzwoniłam do przyjaciółki, żeby się wygadać. Wysłuchała mnie i powiedziała: „Kasia, jeżeli się zgodzisz, będziesz się tego żałować do końca życia. To wasz dom, masz prawo decydować”. I miała rację. Nie mam nic przeciwko Helenie Michałowskiej, ale nie chcę z nią mieszkać pod jednym dachem. Wiem, jak to się kończy: będzie się wtrącać we wszystko – od wychowania przyszłych dzieci po układanie produktów w lodówce. A Marek, zamiast mnie wesprzeć, będzie powtarzał: „No znoś, to przecież mama”. Już widzę, jak nasze marzenia o szczęśliwym domu zamieniają się w niekończące się spięcia.

Wczoraj postanowiłam porozmawiać na poważnie. Usiadłam z Markiem przy stole i powiedziałam: „Marek, kocham cię, ale nie jestem gotowa, żeby twoja mama mieszkała z nami. To nasz dom, budowaliśmy go dla nas. Znajdźmy inny sposób, żeby jej pomóc”. Zmarszczył brwi i odparł: „Co, jesteś przeciwko mojej mamie?”. Mało nie krzyknęłam. Przeciwko? Nie, ja tylko chcę chronić naszą rodzinę i nasz spokój! Kłóciliśmy się prawie godzinę, aż w końcu rzucił: „Przemyśl to, Kasia. jeżeli tak stawiasz sprawę, to może wszystko zmienić”. Co zmienić? Nasze małżeństwo? Nasze marzenia? Poszłam spać z ciężkim sercem, ale nie zamierzam ustępować.

Teraz myślę, co robić. Może zaproponować kompromis: niech Helena Michałowska przyjeżdża na kilka tygodni, ale nie zostaje na stałe? Albo wynajmiemy jej mieszkanie w okolicy? Jestem gotowa pomagać, ale nie kosztem własnego domu. Boję się też, iż Marek wybierze stronę matki i będziemy musieli zdecydować, jak dalej żyć. To przerażające, ale nie mogę milczeć. Szliśmy z nim tyle lat do tego mieszkania, do naszego życia. I nie pozwolę, żeby stało się cudzą przestrzenią.

Moja mama, gdy się dowiedziała, powiedziała: „Kasiu, trzymaj się swojego. Dom to twoja twierdza i musisz go bronić”. Zgadzam się z nią. Nie chcę kłócić się z Markiem, ale nie dam się też zdominować. Helena Michałowska może i jest dobrą kobietą, ale będzie musiała szanować nasze granice. A Marek niech zdecyduje, co jest dla niego ważniejsze: wygoda matki czy nasza rodzina. Wierzę, iż znajdziemy rozwiązanie, ale na razie szykuję się do walki. Bo to mieszkanie to nie tylko ściany – to nasze marzenie. I nikomu go nie oddam.

Życie uczy, iż czasem trzeba stanąć w obronie własnego szczęścia, choćby gdy to boli. Bo jeżeli nie postawisz granic dziś, jutro może być za późno.

Idź do oryginalnego materiału