Jakie konsekwencje będzie miała publikacja wizerunku dzieci przez współczesnych rodziców?
O czym myślą rodzice zarabiający na wizerunku dziecka w sieci? Co powiedzą tym dzieciakom za dwadzieścia lat?
Utopia wygląda tak, iż wszyscy rodzice są odpowiedzialni. Tak jednak nie jest.
Myślę sobie, iż rodzice publikujący wizerunek dzieci w sieci nie są odpowiedzialni. I żeby było jasne, myślę o każdej publikacji, bo w sieci nie ginie nic. Jednak z dużo większym zrozumieniem traktuję publikację zdjęcia raz na pół roku, niż rodziców, których konta na TikToku mają twarz ich dzieci. To dla mnie trudne do zrozumienia, niezwykle wkurzające.
Dziecko, które staje się memem
Po pierwsze to dziecko nie wyraziło zgody na wykorzystanie jego wizerunku. To nie jest stara śpiewka, którą monotonnie powtarzamy do znudzenia, to fakt, który jest ważny, który ma znaczenie. Poważnie, mam choćby takie śmiałe fantazje, żeby chociaż mała część tych wszystkich bobasów z gołymi pupami z TikToka, pozwała kiedyś rodziców za bezprawne dzielenie się z kilkoma milionami ludzi ich wizerunkiem. Najczęściej, o zgrozo, podczas krępującej dla nich sytuacji, zawstydzającej ich na całej linii.
Wyobraźmy to sobie, mamy 31 lat, siedzimy w kręgu znajomych na kolacji w eleganckiej restauracji. Przy okazji rozmowy o tym, co w sieci piszczy, partner znajomej z pracy wyjmuje telefon, rzuca go w obieg i rozbawiony pokazuje mema, jakiego odkrył wczoraj. Telefon dociera do ciebie i nieruchomiejesz, bo oto na ekranie telefonu widnieje twoja dziecięca, niewinna, zapłakana twarz. Pod spodem pięć milionów wariantów napisów, które każdy, dosłownie każdy, może dodać według upodobań.
Tym właśnie grozi bezmyślna publikacja zdjęć dzieci teraz. Nie wiemy, wiedzieć nie możemy, gdzie te zdjęcia znajdą się za 20 lat. Może warto się nad tym zastanowić przed następną publikacją?
Dzieciństwo na sprzedaż
Po drugie, konta, których twarzą są dzieci i gromadzą kilkumilionowe odsłony, najczęściej stanowią dla rodziców źródło jakiegoś zysku. Nazwijmy zjawisko wprost: to zarabianie na dzieciach. Niezwykle dla mnie frustrujące zjawisko. Może wróćmy na drogę własnej kreatywności, własnych ścieżek samorozwoju i na tych fundamentach budujmy płynność finansową i zasoby ekonomiczne również dla tych dzieci, a nie schylajmy się po tak prymitywne narzędzia, jak „Kazik wybrał dla siebie kocyk marki…”.
Nie komercjalizujmy dzieci, nie wciskajmy ich w te ramy, zanim one nauczą się wymawiać pierwsze słowo. To nie może skończyć się dobrze.
Targowisko głupoty i próżności
Po trzecie, na palcach u jednej dłoni jestem w stanie wyliczyć konta na TikToku, które wnoszą w życie innych jakąkolwiek wartość. Cała reszta jest dla mnie nieporozumieniem. Niestety, gros z nich dotyczy rodziców. Czego uczy nas konto, w którym matka pokazuje, jak stylizuje swojego trzymiesięcznego synka? Jak przekłuwa uszy noworodkowi? Albo ta, która publikuje kadry z farbowania włosów 6-latce?
Czego nas to uczy? Próżności? Ogłupiania? Okaleczania ciała bez naszej zgody? Nie znajduję innych nauk, żadnych jakości.
W mojej utopii wszyscy, którzy decydują się na posiadanie dziecka, są dojrzałymi dorosłymi z przepracowanym procesem spotkania samym ze sobą, z ugruntowaną pozycją wartości i chociaż wystarczającym poziomem rozsądku i odpowiedzialności. Tak jednak nie jest i najlepszym dowodem jest pierwszy z brzegu filmik na platformie TikTok.
Te dzieciaki wylądują na kozetkach u psychiatrów, będą leczyć wielopokoleniowe traumy, jeżeli znajdą na to siłę i zasoby. o ile nie: zakręcą się w spirali pustych, niedorzecznych zajawek na TikToku i kolejnych trendów makijażowych. Nie umiem choćby wybrać, co jest dla nich gorsze.