„Ty byś wszystko zepsuła”: przez kilka lat mąż ukrywał, iż na firmowe imprezy można zabierać żony
Wydawać by się mogło, iż w małżeństwie nie powinno być tajemnic. Zwłaszcza takich, które nie mają większego sensu. A jednak mój mąż przez lata okłamywał mnie – spokojnie, pewnie, niemal rutynowo. Twierdził, iż w jego firmie nie wolno przychodzić na imprezy z małżonkami. Rzekomo taka polityka. Wierzyłam mu, nie naciskałam. Nigdy nie lubiłam hałaśliwych spotkań, a po urodzeniu syna całkiem zamknęłam się w domowej rutynie.
Ale prawda wyszła na jaw nagle. I nie tylko zraniła – sprawiła, iż stałam się obca we własnym małżeństwie.
Z Tomaszem jesteśmy małżeństwem zaledwie pięć lat. Zaraz po ślubie zaszłam w ciążę, nasz Kuba ma teraz cztery lata. Lata minęły gwałtownie – pieluchy, niewyspanie, chorobowe. Wróciłam do pracy, gdy tylko się dało. Pomagały babcie, finansowo było lżej. Starałam się wracać wcześniej, być blisko. Ale Tomasz… Coraz częściej zostawał w biurze, czasem wracał dopiero nad ranem, senny, z pustym spojrzeniem. Mówił, iż to przez „nawalone” projekty.
Trzy lata temu dostał pracę w prestiżowej firmie. Dobra pozycja, pensja dwukrotnie wyższa. Stał się spokojniejszy, nie narzekał już na szefa ani kolegów. Tylko jedno mnie uwierało: nigdy nie zaprosił mnie na firmową imprezę. Ani na wyjazd za miasto, ani na wigilijne spotkanie. Zawsze powtarzał: „U nas tak nie wypada. Bez żon. To nic osobistego”.
Wierzyłam. Chciałam wierzyć. Przecież gdyby chciał coś ukryć, nie tłumaczyłby się wcale. A tak – wydawało się, iż mówi szczerze. Zresztą nie miałam głowy do rozrywek. Moje przyjaciółki – jedne zamężne, inne nie – żyły własnym życiem. Kontakty się rozluźniły. Byłam zmęczona. Brak wrażeń. Weekendy to pranie, gotowanie, przedszkole, przychodnia.
Aż pewnego dnia spotkałam w aptece koleżankę z liceum – Kasię. Pogadałyśmy, wstąpiłyśmy do kawiarni. Okazało się, iż jej mąż pracuje w tej samej firmie co Tomasz. Zaśmiałyśmy się – jaki mały świat. Zaproponowałam spotkanie w piątek.
„Nie dam rady” – odparła. „Jedziemy z mężem na firmową imprezę”.
„Ty też idziesz?” – dopytałam, a ona zdziwiona: „No jasne, a co? Zawsze można przyjść razem”.
I wtedy poczułam, jak lodowacieje mi krew. Udawałam, iż wiem, zażartowałam, wymamrotałam coś o obowiązkach, ale w środku wszystko się przewróciło. Więc po prostu kłamał. Przez wszystkie te lata. Szłam do domu, nie czując pod sobą ziemi. Nie przez samą imprezę. Przez to kłamstwo. Przez uczucie, iż jestem czymś wstydliwym. Że nie nadaję się, by mnie pokazać.
Wieczorem przy kolacji, starając się opanować głos, poruszyłam temat:
„Wyobraź sobie, Kasia idzie na firmową imprezę z mężem. Mówi, iż u was to normalne”.
Zamarł. Spojrzał na mnie ukradkiem. Potem nalał sobie herbatę, gniótł serwetkę, unikał wzroku.
„No… To dla nowych. Im się nie odmawia. A my ze współpracownikami znamy się od lat”.
„Ale wcześniej też mnie nie zapraszałeś. Trzy lata to nie nowy”.
Westchnął, odwrócił wzrok i rzucił:
„Po prostu chciałem odpocząć. Bez pary. Bez tych „małżeńskich” rozmów. Bez sytuacji, gdy mąż trzeźwy, a żona go pilnuje. Jestem zmęczony. Chcę się zrelaksować”.
Poczułam się, jakby ktoś mnie oblał zimną wodą. Więc jestem przeszkodą. Więc z innymi może być sobą, a ze mną – nie? Jestem brzydka? Nudna? Nie umiem podtrzymać rozmowy? A może po prostu uważa, iż popsuję mu „zabawę”?
Lepiej by milczał. Kłamstwo bolało, ale i ta prawda, wypluta po latach, była jak policzek. Nie urządzałam scen. Tylko postanowiłam – już go nie zaproszę na moją firmową imprezę. Za tydzień mamy spotkanie. Pójdę sama. Utnę się, założę sukienkę. Będę się śmiać, rozmawiać, tańczyć.
Może to nie idealne rozwiązanie. Ale niech zrozumie: tak nie postępuje się z żoną. Ani z tą w sukience na imprezie, ani z tą w domu z gorączkującym dzieckiem. Nie jesteśmy przecież wrogami. A jednak teraz czuję się obca. A obcych się nie zaprasza.
**Życiowa mądrość:** Zaufanie jest jak porcelana – raz stłuczone, nigdy nie będzie już takie samo. Lepiej mówić niewygodną prawdę niż budować więź na kłamstwach, bo choćby najmniejsze oszustwo może zmienić miłość w obcość.