Urodziłam córkę, poszłam na urlop macierzyński, a zakupy wziął na siebie mój mąż. I z czasem odkryłam, iż Olek — mój mąż — kupuje tylko to, co jest na promocji, czyli najtańsze. Potrafi objechać pół miasta, żeby upolować najtańszą śmietanę. Teraz chcę rozwodu. Nigdy bym nie pomyślała, iż można rozstać się przez… śmietanę

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Wyszłam za mąż mając 30 lat. Byłam wtedy w pełni niezależna i ustabilizowana zawodowo. Z Olkiem jesteśmy razem prawie pięć lat. Myślałam, iż małżeństwo zawarte w dojrzałym wieku to coś trwałego i dojrzałego — myliłam się. Dziś jesteśmy na krawędzi rozwodu.

Problem jest banalny, ale codziennie uderza mnie w twarz — mój mąż kupuje najtańsze jedzenie, jakie tylko znajdzie. I nieważne, co mówię, jak bardzo się staram przemówić mu do rozsądku — nic nie działa.

Kiedyś sama zarabiałam, pracowałam na targowisku, prowadziłam dom i to ja robiłam zakupy. Oczywiście też zwracałam uwagę na ceny, ale najważniejsza była jakość: data ważności, skład, smak. Zawsze powtarzałam: mniej, ale porządne. Dla siebie, dla swojego zdrowia, dla bliskich.

Ale potem urodziła się nasza córeczka. Zostałam w domu, a na zakupy zaczął chodzić Olek. I zaczęło się…

Na początku nie zwracałam uwagi: mleko w zgniecionych kartonach, czekoladki z białym nalotem, konserwy bez etykiet, kabaczkowa pasta w wgiętej puszce. Mała potrzebowała dużo uwagi, byłam zmęczona, więc nie skupiałam się na tym, co przynosił. Cieszyłam się, iż po prostu coś jest.

Z czasem zorientowałam się, iż mój mąż kupuje wszystko „z promocji”. Objeżdża wszystkie sklepy w okolicy, żeby tylko znaleźć najtańsze. Gdy przyniósł kolejne pudełko czekoladek z nalotem, nie wytrzymałam:

– Ja tego nie zjem, Olek – powiedziałam.

Obraził się. Ale nic nie zmienił.

Potem było gorzej. Nasza dwuletnia córka zaczęła dostawać wysypki. Poszłam do pediatry, a ona od razu powiedziała:

– Proszę sprawdzić, co je dziecko. Żadnych sztucznych dodatków, barwników, konserwantów. Absolutnie. Lepiej dać marchewkę niż jogurt z nieznanym składem. Chociaż dzisiaj to i marchewka powinna być ze swojego ogródka.

Wróciłam do domu i próbowałam spokojnie porozmawiać z mężem:

– Olek, dałeś wczoraj Julce śmietanę?

– Tak.

– To nie kupuj już tej śmietany. Proszę.

Zaczął się burzyć. Powiedział, iż teraz to on robi zakupy, więc sam decyduje. Próbowałam spokojnie tłumaczyć, iż nie chodzi o fanaberie, ale o zdrowie, o jakość. Ale dla niego byłam tylko rozrzutną żoną.

Dla niego zgnieciony kefir czy konserwa bez etykiety to żadna wada.

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz? – nie wytrzymałam. – Jak opakowanie jest zniszczone, może być mikropęknięcie. Nie widać, ale powietrze się dostaje i produkt się psuje. Jak nie ma etykiety, to nie wiesz, co tam w środku. Może przeterminowane, może zepsute! Przecież jeżeli coś kosztuje połowę ceny — to nie bez powodu!

Ale Olek tylko wzrusza ramionami. Dla niego dobre produkty są dla bogaczy. A my, według niego, musimy „żyć skromnie”.

Ale ja uważam inaczej. Stać nas na dobrą, naturalną śmietanę. Nie za miliony, tylko za parę złotych więcej. Szczególnie dla dziecka.

Zrozumiałam, iż go nie zmienię. Tak go wychowano. Jego mama, moja teściowa, robi tak samo — poluje na promocje, nie patrząc, co bierze. Ale ja nie chcę tak żyć. Nie mam teraz swoich pieniędzy, ale wracam do pracy. Julkę zostawię z moją mamą.

A Olek? Niech sobie żyje sam. Nie chcę być z człowiekiem, który żałuje złotówki na zdrowie własnego dziecka. Nigdy nie przypuszczałam, iż powodem rozwodu może być… śmietana.

Idź do oryginalnego materiału