W pierwszym małżeństwie bardzo się oparzyłam, a teraz zastanawiam się, czy w ogóle powinnam wziąć ślub

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Dorastanie to część życia. Czas, kiedy trzeba uczyć się samodzielności, sukcesu, odpowiedzialności i pracowitości. Tylko wtedy ktoś może stać się naprawdę samowystarczalnym człowiekiem. Ale ironia polega na tym, iż gdyby wszystko było takie proste, jako społeczeństwo bylibyśmy już znacznie bardziej sukcesywni niż obecnie. Co nas więc powstrzymuje? Odpowiedź jest prosta: indywidualne komplikacje i osobiste problemy.

Niektórzy nie potrafią zarabiać. Inni mają zasadniczy odrazę do tworzenia rodziny. Są też tacy, którzy nie widzą siebie w roli rodziców i mówią o tym otwarcie. Cóż, co zrobić, nie zmuszać ich wcale. Społeczeństwo w dzisiejszych czasach nikogo za takie decyzje nie potępia, przynajmniej u nas tak nie jest. Mówią, iż w Chinach jest inaczej. Tam do takich kwestii podchodzą trochę inaczej. Ale jak określić, kto ma rację, a kto nie w danej sytuacji? Ludzie żyjący tak, jak im się chce? Czy ci, którzy starają się żyć tak, jak tego wymaga państwo?

Po raz pierwszy wyszłam za mąż w wieku 19 lat. Byłam młoda, naiwna. Ale można powiedzieć, iż wyszłam za mąż również z miłości. Choć 90% moich działań było tak naprawdę kierowanych przez stronę matki, tak. Mąż, Jan, nie był złym człowiekiem. Po prostu był również dość młody i nie miał doświadczenia w wielu sprawach. Starałam się trzymać na dwóch frontach: słuchałam rad mamy i próbowałam podporządkować się mężowi we wszystkim. I nic dobrego z tego nie wyszło. W końcu było to oczywiste od samego początku.

Oczywiście, mamie nie podobało się, iż mój młody mąż był bardzo odległy od niektórych realiów życia. Wyobraźcie sobie, iż po powrocie z pracy nie chciał po prostu się przebrać i wbijać gwoździ w ścianę czy coś majsterkować w garażu jak ojciec. Takie nowiny. Z tego powodu mama często dzwoniła do nas i wyrażała swoje niezadowolenie. Krótko mówiąc, wślizgiwała się tam, gdzie w ogóle nie powinna.

Z drugiej strony, Jan również nie był świętym. Początkowo żyliśmy jak w filmie. Spacerowaliśmy, urządzaliśmy randki choćby po ślubie, obdarowywaliśmy się prezentami. Ale potem, stopniowo, mąż zaczął przemieniać się w typowego faceta, który po prostu upierał się przy swoim zdaniu. Miał pracę, ale wspinanie się po drabinie kariery nie wzbudzało w nim żadnej chęci. Leżenie na kanapie czy spotkania z przyjaciółmi nie przeszkadzały mu, ale w reszcie – pasował. No cóż, znacie takich mężczyzn.

Tak więc nasz rozwód nie trwał długo. Dwa lata wytrzymaliśmy, chociaż jeden znany pisarz twierdzi, iż prawdziwa miłość żyje o rok dłużej. Ale mieliśmy szczęście, iż nie zdążyliśmy mieć dzieci. W takim przypadku było by to dla mnie bardzo trudne. I zaczęłam żyć samodzielnie w tym samym mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkałam.

Minęło już 12 lat, a ja wciąż tam jestem. choćby nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie przyjaciółka, która niedawno urodziła drugie dziecko. Ona, przy okazji, jest młodsza ode mnie o półtora roku. Jak to się stało, iż z biegiem czasu zawiodłam własnych rodziców i nie założyłam poważnego związku? Myślę, iż ślad zostawił mój pierwszy i jedyny związek, to na pewno. A w reszcie… Po prostu jakoś nie doszło.

W tej chwili pracuję na dobrej pozycji i finansowo nikogo nie zależę. Mieszkanie, które odziedziczyłam po rodzicach, jest już dokładnie wyremontowane. Może choćby bym się przeprowadziła gdzie indziej, ale bardzo lubię tę okolicę i magię starego domu z wysokimi sufitami. A zdjęcia na media społecznościowe wychodzą po prostu oszałamiające. Serio!

Jeżdżę na wakacje raz na pół roku. Właśnie tak, zgodnie ze standardami dziewczyn opowiadających o swoim rodzaju udanym życiu. Choć teraz podróżowanie jest stosunkowo tanie. Więc nie widzę w tym żadnej szczególnej zasługi. Kupiłam samochód i zdałam na prawo jazdy. A adekwatnie, najpierw rozwiązałam sprawę z prawami. Więc teraz jestem pierwszą w mojej rodzinie, która prowadzi samochód. Mogę też zabrać tatę na przejażdżkę, choć on zawsze odmawia. Dbam o dietę i staram się być sportowa. No cóż, to już takie dziewczęce standardy. Moje samotne życie wcale się nie z tym wiąże.

Powiedzcie mi, po co potrzebuję mężczyzny, jeżeli tylko na rzadkie spotkania, tak jakby na poprawę zdrowia? Aby zbierać za nim skarpety lub słuchać jego chrapania i innych często wydawanych dźwięków męskich? Nie, dziękuję. A może chodzi o dzieci? Cóż, przyznaję, iż też o tym myślałam. Ale doszłam do dość sprzecznych wniosków.

Weźmy na przykład moją przyjaciółkę. Teraz ma dwoje dzieci. Co oznacza jeszcze więcej worków pod oczami i nalotów na bokach. Wiktoria, a ja ją dobrze znam, nie wydaje mi się szczęśliwą kobietą. Co więcej, widzę uśmiech na jej twarzy tylko wtedy, gdy opowiadam jej o jakichś swoich nowościach lub chwalę się zakupami. W stosunku do męża ma same smutne westchnienia, a choćby jej własne dzieci nie przynoszą jej radości. Widzę to, nikt mnie tu nie przekona, choćby sama Wiktoria.

A choćby jeżeli w przyszłości jej dzieci urosną i nie będą ciągle płakać i wymagać uwagi, co dalej? Nauczą się, dorosną, wyjadą gdzieś indziej i już stamtąd zaczną wymagać stałych dawek od rodziców. Czy ja tego nie wiem? Czy gdzieś kiedyś było inaczej? Jaki sens ma cały ten teatr, jeżeli osobiście nic z tego nie czerpiesz? Następcy? Ojej, przestańcie.

Mama i tata też mi zamykają uszy swoimi potomkami, jakbyśmy byli jakimiś koronowanymi osobami czy genetycznymi unikatami. Nie, takich jak my – jak brud. A z każdym rokiem będzie ich coraz więcej. Czy to nie powód, żeby odrzucić te egoistyczne myśli o potomkach i po prostu żyć dla siebie? Niektórzy są gotowi rodzić biedę co 9 miesięcy, a ja wolę godne życie bez stresu i negatywów.

Jak widzicie, niczego nie żałuję, sama wybrałam takie życie. Dziś mogę wymyślić coś takiego, czego zwykła żonata para z dziećmi by nie zrobiła. Dlaczego? A dlaczego nie? Wydaje mi się, iż człowiek powinien być taki: mobilny, aktywny. Mieć interesujące życie. A szklanka wody niech podaje mi robot, bo kiedy się zestarzeję, na pewno będzie mnóstwo tego dobra!

Idź do oryginalnego materiału