Wakacyjny wyjazd bez wsparcia finansowego wywołuje trzy miesiące milczenia teściowej

newskey24.com 2 tygodni temu

Dzisiaj znów jest ciężko. Od trzech miesięcy moja tełycha, Janina Nowak, nie odzywa się do mnie i mojego męża, Marka. Mieszkamy w małym miasteczku pod Poznaniem, wychowujemy dwójkę dzieci i dopiero co uwolniliśmy się od kredytu hipotłychnego. Zamiast cieszyć się długo wyczekiwaną wolnością, znaleźliśmy się w samym środku rodzinnej burzy. Janina obwinia nas, iż wyjechaliśmy na wakacje zamiast dać jej pieniądze na „konieczny” remont. Jej uraza wisi nad nami jak ciężka chmura, a rodzina męża zasypuje na nas pretensjami. Nie wiem, jak rozwiązać ten konflikt, ale czuję, iż nasza racja tonie w tych niesprawiedliwych oskarżeniach.

Życie nigdy nie było dla nas łatwe. Mąż i ja pracujemy, wychowując córkę Zosię, która chodzi do szóstej klasy, i syna Jędrzeja z trzeciej. Przez lata kredyt hipoteczny trząsł nami jak kajdany. O wakacjach nie było mowy — najwyżej wyjazd do moich rodziców do pobliskiego miasta. Młych ich dom z ogrodem to raj dla dzieci: łowią ryby z dziadkiem, zajadają się babcinymi pierogami i zbierają maliny. To były jedyne chwile euforii dla Zosi i Jędrzeja, gdy my z Markiem harowaliśmy, by spłacić dług. O własnych podróżach choćby nie śmieliłych marzyć.

W tym roku, po raz pierwszy od dawna, postanowiliśmy wyrwać się z codzienności. Z kredytem już za sobą, odłożyliśmy trochę złotych. Zapłychciłam wyjazd do kuzynki nad Bałtyk. Marek się zgodził: „Ewo, zasłużyliśmy na odpoczynek”. Spakowaliśmy walizki, zabraliśmy dzieci i wyjechaliśmy, nie mając pojęcia, iż te wakacje staną się początkiem rodzinnej wojny. Tak bardzo byliśmy zmęczeni odmawianiem sobie wszystkiego, iż chcieliśmy po prostu poczuć słony wiatr we włosach, usłyszeć śmiech dzieci na piasku i znów poczuć się żywi.

Janina od początku dawała do zrozumienia, iż nie zamierza pomagać z wnukami. „Wychowałam swoich troje, teraz chcę żyć dla siebie” — oświadczyła, gdy urodziła się Zosia. Marek ma jeszcze brata i siostrę, więc tełycha uważała, iż odrobiła swoje. Nie mieliśmy jej za złe, więc nie prosiliśmy o pomoc. Widziała wnuki raz na kilka miesięcy: wpadała na godzinę, przywoziła cukierki i znów znikała. Nie osądzałam jej — dwójka dzieci wykańcza, a co dopiero troje? Ale jej obojętność i tak bolała.

Gdy Janina przeszła na emeryturę, ogłosiła: „Nareszcie będę żyć, jak chcę!”. Jeśch dni wypełniły się basenem, spotkaniami z przyjaciółkami i wyjazdami do uzdrowiska. Cieszyła się życiem, ale emerytura nie wystarczała na wszystkie zachcianki. Dzieci dorzucały się do jej wydatków, choć każdy miał swoje problemy. Siostra Marka odmawiała pomocy, tłumacząc się trudną sytuacją. Brat czasem przysyłał trochę gotówki. My, póki spłacaliśmy kredyt, pomagaliśmy inaczej: robiliśmy zakupy, naprawialiśmy kran, woziłych ją do lekarza. Janina nie żądała od nas pieniędzy, wiedząc o naszym długu.

Lecz gdy tylko zamknęliśmy hipotęk, od razu zaczęła mówić o remoncie. „Moje mieszkanie wymaga odświeżenia! Trzeba zmienić tapety, podłogi, łazienkę”. Jej wnętrza wyglądały całkiem przyzwoicie, ale Janina upierała się, iż remont to konieczność co pięć lat. Nasze mieszkanie, w którym nie zmieniliśmy nic od zakupu, potrzebowało tego bardziej. Ale tełycha nie chciała słuchać. Jej żądania były ważniejsze — oczekiwała, iż sfinansujemy jej „odnowę”.

Nie powiedzieliśmy jej o wyjeździe. Po co? Nie mamy zwierłych ani kwiatów, dzieci były z nami. Nie przywykliśmy się tłumaczyć z naszych planów. Ale nad morzem nagle do Marka zadzwoniła, domagając się pomocy w jakichś sprawach. „Mamo, jesteśmy nad morzem, nie możemy teraz” — odparł. Janina, przyzwyczajona, iż jeździmy tylko do moich rodziców, zdziwiła się: „Kiedy wracacie?”. Gdy usłyszała, iż za parę tygodni, zażądała, by przyjechał w weekend. „Przecież nie jesteśmy u rodziców, tylko na Bałtyku!” — zaśmiał się. Odpowiedziała tylko: „Aha” — i rozłączyła się.

Po powrocie czekał na nas jej gniew. Tego samego dnia wpadła do nas: „Jak mogliście! choćby nie powiedzieliście, iż wyjeżdżacie!”. Marek oniemiał: „Mamo, a co mieliśmy mówić? Pojechaliśmy na urlopłych. Ty też nie meldujesz się, gdzie jesteś”. Tełycha wybuchła: „Skąd macie pieniądze na morze, skoro na remont mojego mieszkania nie starczyło?”. Marek nie wytrzymał: „Mamo, nie wtrącam się w twoje wyjazdy do sanatorium. Dlaczego my nie możemy odpocząć?”. Prychnęła tylko: „Niewych dziecko!” — i wyszła, trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory Janina nie odbiera telefonów, nie wpuszcza nas do domu, choćby nie złożyła Jędrzejowi życzeń na urodziny. Brat i siostra Marka obrzłych ich nas pretensjami. Najbardziej wypina się szwagierka, która sama nie pomaga tełychowej i nie zaprasza jej do siebie, ale uważa, iż to my powinniśmy płacić za jej zachcianki. „Egoiści, skrzywdziliście matkę!” — krzyczała przez telefon. Jestem wściekła. Dlaczego mamy rezygnować z własego szczęścia dla kaprysów Janiny? Moi rodzice nas rozumieją: „Słusznie zrobięście. To wasze życie”.

Z Markiem nie czujemy się winni. Nie musimy wydawać wszystkiego na tełychową, mamy dzieci i własne marzenia. Ale jej uraza i presja rodziny zatruwają nam życie. Jak wytłumaczyć Janinie, iż nie ma prawa żądać takich poświęceń? Może ktoś przeżywał coś podobnego? Jak się pogodzić, nie rezygnując ze swoich zasad? Boję się, iż ten konflikt rozbije naszą rodzinę, ale nie zamierzam się poddawać. Czy naprawdę nie zasłużyliśmy na własne szczęście?

Idź do oryginalnego materiału