Wiem, iż to moje dzieci powiedział, nie podnosząc wzroku. Ale nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, nie czuję z nimi żadnej więzi.
Popatrz na nią! Jaka ona śliczna! wykrzyknęłam, przytulając do siebie ciepłą, malutką córeczkę. Lila leżała w miękkim kocyku, zwinięta w kłębek jak mała kuleczka życia, cicho pochrapując. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. W tej chwili cały świat skurczył się do jednej twarzy, jednego oddechu, jednej myśli: Ona jest nasza. Mamy ją.
Obok stał Krzysiek. Patrzył na dziecko, ale w jego oczach było coś więcej niż tylko czułość. Coś nieokreślonego, niemal przerażonego. Wyciągnął rękę, delikatnie dotknął palcem policzka dziewczynki.
Podobna do ciebie szepnął cicho. Ale w jego głosie nie było tej radości, której się spodziewałam. Nie było tego uniesienia, które powinno rozsadzać serce. Wtedy jeszcze tego nie zrozumiałam. No cóż, podobna do mnie i co z tego? Ważne, iż nasza rodzina się powiększyła, iż córka jest zdrowa, a my staliśmy się rodzicami.
Lata mijały, a gdy urodziła się druga córka Zosia zaczęłam dostrzegać to, na co wcześniej nie chciałam patrzeć. Obie dziewczynki były uderzająco podobne do siebie. Ich duże brązowe oczy, zgrabny nosek, wysokie czoło i gęste ciemne włosy wszystko to jakby żywcem wyjęte z dziecięcego portretu mojego ojca. Wyglądały, jakby wyszły z jednej ramy, w której został uwieczniony on jako dziecko. Nie było w nich ani śladu po Krzysiu. Ani jego niebieskich oczu, ani dołków w policzkach, ani choćby tego charakterystycznego wyrazu twarzy. To stało się problemem. Poważnym i bolesnym.
Siedziałam przy kuchennym stole, mechanicznie mieszając dawno wystygłą herbatę. Za plecami słychać było równy oddech śpiących dziewczynek, a przede mną, z dziwnym wyrazem twarzy, siedziała teściowa Wanda. Tylko wpadłam na chwilę, jak zwykle mówiła. Ale wiedziałam, iż takie wizyty nigdy nie były przypadkowe. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach, gdy między nami zaczęły gromadzić się niedomówienia i chłodna niechęć.
Kasia zaczęła, dobierając słowa tak ostrożnie, jakby bała się urazić dziewczynki są, oczywiście, śliczne. Ale jesteś pewna, iż to dzieci Krzysia? Bo wyglądają zupełnie jak twój ojciec. Jak dwie krople wody. To wręcz niesamowite, prawda?
Łyżeczka w mojej dłoni zadźwięczała o brzeg kubka. Zamarłam. Te słowa już wcześniej pojawiały się w żartach, aluzjach, szeptach. Ale z jej ust, od kobiety, która nazywała mnie córeczką, brzmiały szczególnie boleśnie. Jak cios poniżej pasa.
Wanda, co pani mówi? mój głos drżał. Oczywiście, iż to jego dzieci! Sami wszystko wiecie! Tyle ich czekaliśmy, ja je rodziłam, on sam odbierał je ze szpitala! Jak można w ogóle wątpić?
Wzruszyła tylko ramionami, jakby chciała powiedzieć: A kto tam wie. W tym geście była cała jej pewność, iż wątpliwość ma prawo istnieć. Czułam, jak w środku narasta gorycz, ale jeszcze większy był lęk. Bo najstraszniejsze nie były te słowa. Najstraszniejsze było to, iż mój mąż także zaczął się odsuwać od naszych dzieci.
Krzysiu, dlaczego znowu nie odebrałeś Lili z przedszkola? zapytałam, gdy wrócił do domu późno, niemal o świcie. Lila już spała, Zosia drzemała cicho na kanapie. A ja, zmęczona po podwójnej zmianie w pracy, sprzątaniu i nieustannym zamartwianiu się, ledwo trzymałam się na nogach.
Zapomniałem, wybacz rzucił obojętnie, rzucając kurtkę na krzesło, choćby na mnie nie patrząc. Było dużo pracy.
Zawsze jesteś zajęty nie wytrzymałam. Kiedy w ogóle spędzasz czas z dziećmi? Kiedy ostatnio bawiłeś się z Zosią? Albo chociaż przeczytałeś Lilce książkę?
Milczał. Długie, przytłaczające milczenie, które w końcu przerwał jego głos cichy, ale pełny ciężaru:
Nie ciągnie mnie do nich, Kasia. Nie wiem dlaczego. One wydają mi się obce. Próbuję, staram się, ale nie czuję, iż są moje.
Łzy stanęły mi w gardle. Jak można tak mówić o własnych córkach? O dzieciach, na które kiedyś czekał, o których marzył? Ale w pewnym momencie zrozumiałam mówi szczerze. Krzysiek naprawdę chciał, żeby jego córka była do niego podobna. Wyobrażał sobie, jak będzie się z nią bawić, jak będzie dumny, gdy odziedziczy jego rysy. Chciał widzieć siebie w niej. A zamiast tego dwie dziewczynki, które przypominały mojego ojca. Jakbym urodziła je sama.
Zaczęłam szukać w internecie informacji o genetyce, dziedziczeniu, dominujących i recesywnych genach. Okazało się, iż tak bywa. Czasem dziecko może bardziej przypominać dziadków niż rodziców. Mój ojciec miał bardzo silne geny brązowe oczy, wysokie czoło, ciemne włosy. I obie córki je odziedziczyły. Ale jak to wytłumaczyć Krzysiowi i jego rodzinie, skoro już wyrobili sobie zdanie?
Zaproponowałam test DNA. Nie dlatego, iż wątpiłam, ale by zamknąć temat raz na zawsze. On jednak odmówił.
Wierzę, iż to moje dzieci powiedział, patrząc w podłogę. Po prostu nie potrafię wytłumaczyć. Nie czuję z nimi więzi.
A próbowałeś? prawie krzyczałam. Próbowałeś być z nimi, bawić się, rozmawiać, być ojcem? Czy tylko czekasz, iż same się do ciebie zbliżą?
Znów milczał. A w tym milczeniu czułam, jak nasza rodzina się rozpada, jak między nami rośnie przepaść.
Jeszcze gorzej było z jego rodziną. Teściowa i szwagierka zachowywały się, jakby Lila i Zosia nie były z nimi spokrewnione. Przychodziły rzadko, a jeżeli już, to tylko po to, by komentować, iż dzieci nie w Krzysia. Pewnego dnia szwagierka, Beata, rzuciła ze śmiechem:
Kasia, na pewno nie urodziłaś ich od swojego dziadka? i zaśmiała się, jakby to był żart.
Nie wytrzymałam:
Beata, to już nie jest śmieszne. To moje dzieci i są twojego brata. jeżeli ci się nie podobają, możesz nie przychodzić.
Oczywiście się obraziła.
















