Wizyta u teściowej zakończyła się małą rewolucją

polregion.pl 5 dni temu

„Wczasy” u teściowej skończyły się małą rewolucją

Nazywam się Agnieszka. Mam trzydzieści pięć lat, jestem żoną Krzysztofa i mamy dwoje dzieci. Zawsze byłam aktywna i niespokojna — już w przedszkolu próbowałam organizować gimnastykę dla całej grupy, w szkole byłam przewodniczącą klasy, a na studiach — duszą każdej imprezy. Moja energia chyba odziedziczyłam po ukochanej babci, u której spędzałam każde lato na wsi. Uwielbiałam wiejskie życie i nigdy nie bałam się pracy.

Tak poznałam Krzysztofa: postanowiłam zorganizować sprzątanie miejskiego parku, a on był jednym z nielicznych, którzy przyszli pomóc. Razem zebraliśmy śmieci, zagadaliśmy się, potem poszliśmy do kina. Tak to się zaczęło. Rok później oświadczył się, a ja z euforią przyjęłam jego propozycję.

Najpierw mieszkaliśmy u rodziców, później uzbieraliśmy na pierwszą hipotekę. Urodził się syn — żywy obraz ojca, a dwa lata później córka. Krzysztof harował od rana do nocy, ale zawsze znajdował czas, by pomóc w domu. Nigdy nie powiedział, iż jest zmęczony. A ja zaczęłam się wypalać. Macierzyństwo to nie tylko radość, ale i nieprzespane noce, chroniczne zmęczenie, niepokój. Mąż zauważył moje wyczerpanie i zaproponował, żebym z dziećmi pojechała odpocząć do jego matki na wieś. Naiwnie się ucieszyłam — przypomniałam sobie, jak pięknie było u babci. Liczyłam, iż trochę się zregeneruję.

Krzysztof nas zawiózł, teściowa powitała nas chlebem i solą, choćby stół zastawiła. Dzieci zasnęły na werandzie, dla mnie przygotowała pokój syna. Wydawało się — idealny wieczór. Ale o świcie obudził mnie ostry krzyk:

— Śpisz, paniusiu? Wstawaj! Krowa sama się nie wydoi!

Spojrzałam na telefon — była piąta rano. Ledwo się podniosłam. Chciałam się umyć, ale teściowa prychnęła:

— Później się umyjesz, i tak będziesz brudna!

Milcząc, przebrnęłam do obory. Marudziła po drodze, iż „mieszczucha”, „nieprzystosowana”, ale gdy pewnie chwyciłam za wiadro i wydoiłam krowę lepiej niż ona — zamilkła. Potem nakarmiłam zwierzęta, umyłam ręce i podeszłam do niej:

— Nie odmawiam pomocy. Ale pozwól mi działać po swojemu.

— Rób, jak umiesz — burknęła.

Wzięłam się do roboty. Uporządkowałam ogród, przekopałam grządki, pomalowałam płot, zorganizowałam sprzedaż mleka i warzyw sąsiadom, zbudowałam kompostownik, a choćby zaczęłam kłaść rury — miejscowa ubikacja od lat wołała o wymianę. Gdy wykopaliśmy dół, teściowa załamała ręce:

— Co to ma być?!

— Mamo, sama narzekałaś, iż woda ledwo leci. Teraz będzie kanalizacja.

Wtedy nie wytrzymała i po kryjomu zadzwoniła do syna:

— Krzysiu, przyjedź, zabierz swoją żonę. Spokoju mi nie daje!

— Co się stało?

— Przyjedziesz — zobaczysz.

Gdy weszłam, gwałtownie schowała telefon i mruknęła:

— Modlę się, córeczko…

— Dobrze. Ale potem wysterylizujecie słoiki. Zebrałam ogórki, będziemy robić przetwory. Jutro — wiśnie, potem jabłka. Już się umówiłam z sąsiadem.

Teściowa tylko westchnęła. A ja z nową energią kontynuowałam porządki.

Pod koniec tygodnia przyjechał Krzysztof. Jego matka rzuciła się do niego:

— Zabierz ją! Nie wytrzymam już! Ona jak perpetuum mobile — kręci się od rana do nocy! Ja nie odpoczywam, tylko sama proszę o pomoc!

Krzysztof tylko rozłożył ręce:

— Mamo, chciałaś pomocnicę. No to masz.

Gdy odjeżdżaliśmy, teściowa choćby uroniła łzę — nie ze smutku, raczej z wyczerpania. Obiecałam, iż wpadniemy w następny weekend.

— Nie śpiesz się szczególnie — warknęła, zatrzaskując drzwi auta.

Potem, myśląc, iż nikt nie słyszy, odwróciła się do domu i mruknęła pod nosem:

— Wolałabym, żeby oglądała telewizję, jak wszystkie normalne synowe…

Ale mimo wszystko wiedziałam jedno — teraz mnie szanuje. I może choćby trochę się boi.

Idź do oryginalnego materiału