Włącz dziewczynkę

newskey24.com 3 dni temu

A czy nie pomyślałaś, Aniu, iż kiedy wszystko jest trudne, trzeba szukać prostych rozwiązań? Najprostszych, do których my, kobiety, często nie potrafimy się zniżyć, bo uważamy to za słabość.

Jakie tu proste rozwiązania? westchnęła Anna. Prosić byłego męża o pomoc? Albo mnie oleje, albo zacznie wykład o mojej nieporadności.

Właśnie o to prosić mi chodzi. Ale nie tak, jak to robisz zwykle z pozycji szefowej wydającej polecenia podwładnemu. Dla nas, silnych i niezależnych, prośby i to całe włączanie słabej dziewczynki nie mają wartości. Uważamy to za upokarzające. I nie rozumiemy najważniejszego: mężczyźni właśnie tego bardzo potrzebują.

Anna sceptycznie warknęła. Marek potrzebuje jej próśb? No tak. Wanda Stefanowa go po prostu nie zna. jeżeli już czegoś potrzebuje, to żeby go zostawić w spokoju. Przynosił pieniądze do domu spełniał swoją główną, i według niego jedyną, obowiązkowość.

***

Teraz, trzy lata po rozwodzie, Anna patrzyła na ich związek innymi oczami. Wszystkie trudności były oczywiste od początku, tylko nikt nie chciał tego zauważyć.

Poznali się na imprezie u przyjaciół: Anna dusza towarzystwa, z iskrą w oku, Marek postawny, z ujmującym uśmiechem, właśnie awansowany. Widział w niej piękną i mądrą towarzyszkę, ona w nim niezawodne oparcie. Ślub był taki, o jakim mówi się spełnienie marzeń.

Ale marzenie gwałtownie zamieniło się w codzienność i nieumiejętność rozmowy o konfliktach.

Anna wychowała się w domu, gdzie miłość mierzono liczbą wykonanych obowiązków. Jej matka, samotna po odejściu ojca, dźwigała wszystko: pracę, dom, wychowanie córki. Jej głównym przekonaniem było: Zawsze licz na siebie. Mężczyźni przychodzą i odchodzą, a twoja niezależność to twoja twierdza. Anna budowała tę twierdzę od młodości: sama gotowała, sama naprawiała gniazdka, sama wybrała studia. Dorosła z tajonym, niemal wypartym pragnieniem znaleźć kogoś, na kogo wreszcie będzie mogła liczyć. Marzyła o partnerstwie, w którym można być słabą, bez strachu, iż to wykorzystają. Jej oczekiwanie od małżeństwa było proste i trudne jednocześnie: bezpieczeństwo. Nie materialne zarabiać umiała, ale emocjonalne. Możliwość zdjęcia wreszcie zbroi silnej dziewczyny.

Marek dorastał w klasycznej patriarchalnej rodzinie. Ojciec żywiciel, jego słowo prawo. Matka strażniczka domowego ogniska, niezmienny minister codzienności, emocji i wychowania. Wszelkie problemy rozwiązywano według schematu: matka zgłaszała, ojciec finansował lub używał swoich kontaktów. Nikt nigdy nie siadał do stołu negocjacyjnego, nie szukał wspólnych rozwiązań. Marek przyswoił sobie jeden model: mężczyzna zapewnia pieniądze i status, reszta to nie jego strefa odpowiedzialności. W małżeństwie szukał komfortu. Żeby w domu było czysto, pachnąco, czekała na niego piękna żona, a problemy rozwiązywały się gdzieś na uboczu, nie zakłócając jego spokoju.

Nigdy o tym nie rozmawiali. Od pierwszej chwili Marek rozpoznał w Ani tę silną, samowystarczalną dziewczynę, która nie będzie go obciążać drobiazgami. Ona zobaczyła w nim tego niezawodnego mężczyznę, który stanie się jej podporą. Mówili różnymi językami, choćby o tym nie wiedząc. Rozmawiali o tym, w jakim kraju spędzą miesiąc miodowy, jak nazwą dzieci, w jakim stylu urządzą mieszkanie. Ale ani razu nie zapytali się nawzajem: Jak będziemy rozwiązywać problemy, kiedy się pojawią? ani tym bardziej Jak podzielimy obowiązki?.

Nikt nie chciał psuć romantycznej aury. Anna bała się wydać słaba i roszczeniowa, mówiąc o swoich głębokich oczekiwaniach wobec partnerstwa. Marek uważał za oczywiste, iż wszystko ułoży się tak, jak w jego rodzinie. Płynęli ku sobie z pełnym przekonaniem, iż widzą ten sam brzeg. A widzieli zupełnie różne kontynenty.

Kiedy urodził się syn, Anna, idąc za przykładem matki, wzięła wszystko na siebie: pracę zdalną, nocne karmienia, wizyty u lekarza, zajęcia rozwojowe. Marek istniał gdzieś obok. Coraz bardziej zatapiał się w pracy, a w domu odpoczywał leżał na kanapie, oglądał telewizję. Jego udział w życiu rodzinnym ograniczał się do pytania Co na obiad? i rzadkich zabaw z synem, kiedy ten był w dobrym humorze i wypielęgnowany.

Kuba miał jakieś dziewięć miesięcy, gdy po raz pierwszy w życiu dostał gorączki prawie 39 stopni. Anna, w panice, obudziła męża o trzeciej w nocy: Marek, pomóż, nie wiem, co robić! Wzywać karetkę?. On, nie otwierając oczu, burknął: Jesteś matką, sama się tym zajmij. Nie przeszkadzaj mi spać, jutro mam ważne spotkanie. Tę noc Anna często później wspominała: jak sama kołysała syna i płakała od bezsilności.

Potem bywało różnie. Banalnie, jak u wielu. Marek zawsze stawiał na pierwszym miejscu swoje potrzeby, Anna prowadziła księgowość uraz. Pewnego razu Marek nie poszedł na przedszkolną uroczystość. Kuba miał trzy lata i nauczył się pierwszego w życiu wierszyka. Anna prosiła męża przez tydzień, żeby zwolnił sobie ranek. Oczywiście, kochanie odpowiedział. Rano, gdy już wiązała Kubie muszkę, zadzwonił telefon. Aniu, przepraszam, pilna sprawa od klienta. Sam rozumiesz, bez mnie się nie obejdzie. Nagraj na telefon, obejrzę później. Później nigdy nie nadeszło. Dla Marka to była rutynowa sytuacja w pracy. Dla Anny kolejny gwóźdź do trumny ich małżeństwa.

Zimą Anna, złapawszy grypę, z gorączką 38, poprosiła Marka, żeby przywiózł choćby podstawowe zakupy: mleko, chleb, leki. Zgodził się. Wrócił do domu o dziewiątej wieczorem z torbą, w której była butelka drogiej whisky i pudełko czekoladek dla sekretarki, która miała urodziny. O zakupach zapomniałem, wybacz. Jakoś sobie poradzisz. Właśnie tego wieczoru, patrząc na whisky i czując lodowate dreszcze, Anna zrozumiała: nie jest po prostu zmęczona, powoli umiera w emocjonalnej próżni.

Anna odeszła od męża nagle. Z lodowatym spokojem, za którym kryło się wieloletnie zmęczenie. Pewnego dnia, gdy Marek był w delegacji, spakowała rzeczy i wyjechała. W SMS-ie było krótko:

Idź do oryginalnego materiału