Wnuki wzięły mnie za zakładniczkę

polregion.pl 4 dni temu

Przez całe życie poświęcałam się dzieciom. Kiedy mój mąż opuścił mnie jeszcze w młodości, cała odpowiedzialność za nasze dwie córki spoczęła na moich barkach. Były moim światłem, moim oddechem, sensem każdego poranka. Aby je wyżywić, ubrać i zapewnić dach nad głową, pracowałam na dwóch etatach, prawie nie śpiąc, nieustannie pędząc między domem, szkołą, sklepami a przychodniami. Wspierała mnie mama — moja jedyna ostoja. Opiekowała się dziewczynkami, gdy ja byłam w pracy, pilnowała ich nauki, udzielała życiowej mądrości. A ja… Pamiętam kilka z tamtych lat poza zmęczeniem, niekończącym się biegiem i ciszą w mojej duszy.

Potem rodzice zaczęli chorować — jedno po drugim. Biegałam między domem, szpitalami i pracą, tracąc siły, ale nigdy się nie poddałam. I oto teraz, kiedy przekroczyłam sześćdziesiątkę, jestem na emeryturze. Teoretycznie powinnam cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem — wychowałam dzieci, postawiłam je na nogi, dałam im wykształcenie, a teraz żyją swoim życiem. Obie córki wyszły za mąż, każda ma dziecko, a młodsza choćby dwoje.

Kiedy pojawili się wnukowie, z euforią zaoferowałam swoją pomoc. Zdawało mi się, iż jako samotna matka doskonale rozumiem trudności związane z małymi dziećmi. Naprawdę uwielbiam spędzać z nimi czas — są tak pełne ciepła i autentyczności. Ich śmiech odmładza mnie, przywracając mi energię. Jestem szczęśliwa, mogąc z nimi przebywać. ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę: nie jestem już babcią — stałam się niańką na pełny etat. Tylko iż bez wynagrodzenia i wolnych dni.

Moje córki rozwijają swoje kariery, chodzą do salonów, spotykają się z przyjaciółkami, podróżują z mężami. A ja — jestem wiecznie w domu, z jednym lub trzema dziećmi naraz. I to nie tylko w dni powszednie, ale także w święta. Ani razu w ciągu ostatnich pięciu lat nie spędziłam Nowego Roku w ciszy czy choćby z książką. Bez przerwy pilnuję — karmię, przebieram, usypiam, wycieram nosy i sprzątam zabawki. Wnuki są cudowne, ale ja już nie mam tyle sił. Jestem zmęczona.

Nie chcę brzmieć jak niewdzięczna matka czy babcia. Wciąż z chęcią pomagam. Ale powinno być to uzgodnione wspólnie, a nie traktowane jako coś oczywistego. Dlaczego nikt nie pyta: „Mamo, jak się czujesz? Czy chcesz spędzić weekend z wnukami, a może wolisz odpocząć, spotkać się z przyjaciółkami, pójść do teatru?”

Tak, marzę o teatrze. O cichej przechadzce po parku, gdzie nie muszę biegać za maluchem, któremu znowu rozwiązało się sznurowadło, tylko spokojnie idę i oddycham. Od dawna pragnę pojechać w góry. Może to naiwne, ale zawsze chciałam zobaczyć Tatry wiosną — kiedy kwitną, kiedy powietrze pozostało czyste i przejrzyste. Patrzę na zdjęcia w internecie i myślę: „Czy umrę, nigdy nie wychodząc z tych czterech ścian pełnych dziecięcego płaczu i kaszek?”

Boję się poruszyć ten temat z córkami. Boi się ich zranić, naruszyć kruchą równowagę. Mogą powiedzieć: „Przecież sama proponowałaś”. Tak, proponowałam. Ale nie na stałe.

Nie chcę, aby moje wnuki rosły z przekonaniem, iż babcia to osoba, która zawsze jest obok, ale której nie zauważają. Ważne jest dla mnie, by wiedziały, iż babcia również ma swoje życie, marzenia, zainteresowania.

Nie proszę o wiele. Chciałabym, żeby moje dziewczyny zrozumiały, iż nie jestem wiecznym motorem. Że miłość do wnuków nie oznacza pełnego rezygnowania z siebie. Że mam prawo do prywatnego czasu.

Może ktoś przeczyta moje słowa i rozpozna w nich swoją mamę. Może zanim zostawi dziecko u babci „na kilka godzin”, zapyta: „A ty, mamo, czego chcesz?”

Idź do oryginalnego materiału