Wujku, zabierzcie moją siostrzyczkę ona już dawno nic nie jadła odwrócił się gwałtownie i zamarł z zaskoczenia.
Wujku, proszę weźcie ją. Jest taka głodna
Ten cichy, pełen rozpaczu głos przebił się przez zgiełk ulicy i zaskoczył Marcina. Szedł gwałtownie nie, wręcz pędził, jakby gonił go niewidzialny wróg. Ciągle brakowało czasu: miliony złotych zależały od decyzji, którą miano podjąć dziś na spotkaniu. Od kiedy odeszła Kasia jego żona, jego światło, jego opoka praca stała się jedynym sensem.
Ale ten głos
Marcin się obejrzał.
Przed nim stał chłopiec, może siedmioletni. Chudy, rozczochrany, z zapłakanymi oczami. W ramionach trzymał mały zawiniątko, z którego wyglądała buzia dziecka. Dziewczynka, owinięta w starą, wytartą kołdrę, cichutko kwiliła, a chłopak przyciskał ją do siebie, jakby był jej jedyną obroną przed obojętnym światem.
Marcin zawahał się. Wiedział nie może tracić czasu, musi iść. Ale coś w spojrzeniu tego dziecka, w tym prostym proszę poruszyło głęboko w jego duszy.
Gdzie wasza mama? zapytał łagodnie, kucając przy chłopcu.
Obiecała wrócić ale już dwa dni jej nie ma. Czekam tu, może przyjdzie głos chłopca drżał, tak jak jego ręce.
Nazywał się Kuba. Dziewczynkę Weronika. Zostali zupełnie sami. Żadnej notatki, żadnych wyjaśnień tylko nadzieja, której siedmiolatek trzymał się jak tonący brzytwy.
Marcin zaproponował jedzenie, wezwanie policji, zgłoszenie do pomocy społecznej. Ale na słowo policja Kuba wzdrygnął się i szepnął z bólem:
Proszę, nie zabierajcie nas. Odebraliby Weronikę
I w tej chwili Marcin zrozumiał nie może po prostu odejść.
W najbliższej kawiarni Kuba jadł łapczywie, a Marcin ostrożnie nakarmił Weronikę mlekiem modyfikowanym, kupionym w aptece obok. Coś w nim zaczęło się budzić coś, co dawno przykrył zimny pancerz.
Zadzwonił do asystentki:
Odwołaj wszystkie spotkania. Dzisiaj i jutro też.
Po chwili przyjechali policjanci Nowak i Kowalska. Standardowe pytania, procedury. Kuba kurczowo ściskał dłoń Marcina:
Nie oddacie nas do domu dziecka, prawda?
Sam nie spodziewał się tych słów:
Nie oddam. Obiecuję.
Na komisariacie zaczęły się formalności. Do sprawy włączyła się Grażyna dawna znajoma i doświadczona pracownica socjalna. Dzięki niej wszystko poszło sprawnie tymczasowa opieka.
Tylko do czasu, aż znajdą mamę powtarzał Marcin raczej sam do siebie. Tylko na chwilę.
Zabrał dzieci do domu. W samochodzie panowała cisza jak w grobie. Kuba mocno trzymał siostrę, nie zadając pytań, tylko szepcząc coś czułego, kojącego, swojego.
Mieszkanie Marcina przywitało ich przestrzenią, miękkimi dywanami i panoramicznymi oknami z widokiem na miasto. Dla Kuby to było jak bajka nigdy nie miał tyle ciepła i bezpieczeństwa.
Sam Marcin czuł się zagubiony. Nie miał pojęcia o mleku modyfikowanym, pieluchach czy dziecięcym rytmie dnia. Potykał się o pieluchy, zapominał, kiedy karmić, kiedy kłaść spać.
Ale Kuba był przy nim. Cichy, uważny, napięty. Obserwował Marcina jak obcego, który może zniknąć w każdej chwili. A jednak pomagał kołysał siostrę, nucił kołysanki, delikatnie układał ją do snu, jak tylko potrafi ten, kto robił to już wiele razy.
Pewnego wieczoru Weronika nie mogła zasnąć. Płakała, wierciła się w łóżeczku. Wtedy Kuba podszedł, wziął ją na ręce i zaczął cicho śpiewać. Po chwili dziewczynka spokojnie zasnęła.
Świetnie to robisz powiedział Marcin, patrząc na to z ciepłem w sercu.
Musiałem się nauczyć odpowiedział po prostu. Bez pretensji, bez narzekania jak zwykły fakt życia.
Wtedy zadzwonił telefon. Grażyna miała wiadomość.
Znaleźliśmy ich matkę. Żyje, ale jest w ośrodku narkotyki, ciężki stan. jeżeli ukończy leczenie i udowodni, iż może się nimi zająć dzieci wrócą do niej. W przeciwnym razie przejmie państwo. Albo ty.
Marcin zamilkł. Coś ścisnęło go w środku.
Możesz oficjalnie zostać opiekunem. Albo choćby ich adoptować. jeżeli naprawdę tego chcesz.
Nie był pewny, czy jest gotowy być ojcem. Ale wiedział jedno nie chce ich stracić.
Tego wieczoru Kuba siedział w kącie salonu i rysował ołówkiem.
Co teraz z nami będzie? zapytał, nie odrywając wzroku od kartki. Ale w jego głosie było wszystko strach, ból, nadzieja i lęk przed kolejnym porzuceniem.
Nie wiem szczerze odpowiedział Marcin, siadając obok. Ale zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.
Kuba milczał przez chwilę.
Znowu nas zabiorą? Odejdziemy od ciebie, od tego domu?
Marcin przytulił go mocno. Bez słów. Chciał, żeby to przytulenie powiedziało: nie jesteś już sam. Nigdy więcej.
Nie oddam was. Obiecuję. Nigdy.
W tej chwili zrozumiał te dzieci nie były już przypadkowe. Stały się częścią niego.
Następnego ranka zadzwonił do Grażyny:
Chcę zostać ich oficjalnym opiekunem. Na stałe.
Proces nie był łatwy kontrole, wywiady, wizyty w domu, niekończące się pytania. Ale Marcin przez to przeszedł bo teraz miał prawdziwy cel. Dwa imiona: Kuba i Weronika.
Gdy tymczasowa opieka stała się czymś więcej, Marcin postanowił się przeprowadzić. Kupił dom za miastem z ogrodem, przestrzenią, śpiewem ptaków o świcie i zapachem trawy po deszczu.
Kuba rozkwitał w oczach. Śmiał się, budował fortece z poduszek, czytał na głos, przynosił rysunki i dumnie wieszał je na lodówce. Żył naprawdę, swobodnie, bez strachu.
Pewnego wieczoru, układając chłopca do snu, Marcin nakrył go kołdrą i pogładził po włosach. Kuba spojrzał na niego z dołu i cicho powiedział:
Dobranoc, tato.
Marcin poczuł ciep