Z bólu narodziła się miłość: dziękuję losowi za ten dar!

newsempire24.com 2 dni temu

Z bólu narodziła się miłość: dziękuję Bogu, iż zesłał mi Michała!

Mam na imię Anna Nowak i mieszkam w Toruniu, gdzie region kujawsko-pomorski rozciąga się wzdłuż malowniczych brzegów Wisły. Od najmłodszych lat szalałam na punkcie dzieci — jako mała dziewczynka mogłam godzinami spoglądać na maluchy bawiące się na podwórku, marząc o dniu, kiedy sama zostanę matką. Do 25 roku życia to marzenie stało się niemal namacalne: zatrzymywałam się w parku, patrząc na dzieci biegające, śmiejące się, upadające i wstające, a moje serce ściskało się z pragnienia macierzyństwa.

Marek był moim pierwszym prawdziwym mężczyzną. Snuliśmy plany, rozmawialiśmy o ślubie, a kiedy dowiedziałam się, iż jestem w ciąży, szczęście ogarnęło mnie jak fala. Już widziałam naszą rodzinę, nasz dom, nasze dziecko. Dla niego jednak ta wiadomość była szokiem. Zbladł, zamknął się w sobie, a potem po prostu spakował się i opuścił mieszkanie, w którym razem żyliśmy. Zostałam sama — porzucona, z dzieckiem pod sercem i bez słowa pożegnania. Już go więcej nie zobaczyłam. Nocami przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Myśli krążyły jak osy: aborcja, oddanie dziecka, samotne wychowanie. Dwa pierwsze warianty odrzuciłam natychmiast — to byłoby zdradzenie samej siebie. Trzecia droga mnie przerażała: wiedziałam, iż spotkam się z dezaprobatą rodziców, ich wiecznymi wyrzutami, jednak byłam gotowa walczyć.

Mówią, iż ranek jest mądrzejszy od wieczora, i to on przyniósł mi nadzieję. Tego dnia, idąc do pracy z ciężkim sercem, natknęłam się na Michała przy wejściu. Był moim sąsiadem — wysokim, serdecznym chłopakiem, który nie raz starał się pokazywać, iż mu się podobam. Przyłapywałam go na ciepłych spojrzeniach, widziałam, jak spieszy mi z pomocą, kiedy wracałam z zakupami. Zwykle mijałam go, rzucając krótkie „cześć”, ale tego ranka się zatrzymałam. Rozmawialiśmy. Zapytał o Marka, a ja, nie wiedząc czemu, opowiedziałam mu wszystko — ból, strach, samotność. Wieczorem czekał na mnie z czerwoną różą w dłoniach, a miesiąc później wzięliśmy ślub. Nie chciałam wesela — wydawało się to hipokryzją, ale Michał nalegał: „Wszystko będzie dobrze, uwierz”.

Mój mąż był złotem — dobry, mądry, troskliwy, z otwartą duszą. Ale ja go nie kochałam. Kiedy urodziła się nasza córka Kasia, dokonywał cudów: w cztery dni zamienił nasz dom w bajkę, wyremontował wszystko własnymi rękami, urządził jej pokój tak, iż lśnił jak z dziecięcej fantazji. Przyjaciele mu pomagali, widziałam, jak promienieje z dumy. Coś we mnie zadrżało, ciepło rozlało się w piersi, ale iskier, tej magii, wciąż brakowało. Michał walczył o moje serce, nie poddawał się, otaczał mnie troską, ale ja byłam zimna jak kamień.

A potem los zadał nam kolejny cios. Urodził się nasz syn — słaby, chory, z ciężką diagnozą. Lekarze spoglądali na nas z litością: „Zostawcie go, tak będzie lepiej”. Spojrzałam Michałowi w oczy — widziałam ten sam strach, który rozerwał mi duszę. Odmówiliśmy, chwytając się siebie nawzajem jak koła ratunkowego. Ale po tygodniu nasz mały zmarł. W nocy płakaliśmy razem — obejmował mnie, szepcząc, iż może nasz syn odszedł tam, gdzie nie będzie cierpiał. Ta strata nas zniszczyła, ale scementowała mocniej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Tej nocy po raz pierwszy poczułam, iż go kocham — nie tylko szanuję, nie tylko jestem wdzięczna, ale kocham, całym sercem. Z bólu, jak z popiołów, narodziła się miłość.

Później, niczym cud, pojawili się nasi synowie — dwaj głośni, jasni chłopcy. Teraz nasz dom jest pełen śmiechu, ciepła, życia. Szaleję za Michałem, ojcem moich dzieci, moim wybawcą. Przyszedł do mojego życia, gdy spadałam w przepaść, i wyciągnął mnie na światło. Wierzę, iż to Bóg zesłał mi go, abyśmy wspólnie przeszli przez łzy i doczekali dnia, kiedy będziemy niańczyć wnuki. Każdego ranka patrzę na niego i myślę: dziękuję, iż jesteś. Dziękuję, iż się nie poddałeś. Z naszego smutku wyrósł szczęście — prawdziwe, niezniszczalne, jak skała. I wiem, iż z nim jestem gotowa iść do końca.

Idź do oryginalnego materiału