Małe ubranka. Prawie nowe buciki.
Moje serce zamarło. Rozpoznałam je od razu.
To były rzeczy mojego dziecka.
Te same, które kilka dni temu z wdzięcznością przyjęła ode mnie sąsiadka.
A teraz leżały tutaj. Wyrzucone.
Jakbym podarowała jej śmieci, a nie coś, co mogło się jeszcze komuś przydać.
Kilka dni wcześniej przyszła do mnie zapłakana.
— Nie mam już czym ubrać małego… — wyszeptała. — Wszystko albo za małe, albo zniszczone.
Zrobiło mi się jej żal.
Wiedziałam, iż nie miała łatwego życia – samotna matka, bez stałej pracy, walcząca o przetrwanie.
Nie wahałam się ani chwili.
— Mam sporo rzeczy po moim synku — powiedziałam z uśmiechem. — Prawie nowe, w świetnym stanie. Chcesz?
— Naprawdę? — spojrzała na mnie z nadzieją. — Byłabym bardzo wdzięczna.
Nie miała za co dziękować.
Po prostu chciałam pomóc.
A teraz te same ubrania leżały w śmieciach.
Podniosłam jedną z bluzeczek, wciąż pachniała proszkiem do prania.
Nie była zniszczona.
Nie była brudna.
Była za dobra, by skończyć w śmietniku.
— Co pani robi?
Odwróciłam się. Sąsiadka stała kilka kroków dalej.
Patrzyła na mnie bez cienia wstydu.
— To rzeczy, które ci dałam… — wyszeptałam.
Wzruszyła ramionami.
— No i co z tego?
— Przecież mówiłaś, iż potrzebujesz…
— Potrzebuję dobrych rzeczy, a nie byle czego — powiedziała sucho.
Serce mi ścisnęło.
— One były prawie nowe.
— Nie były markowe — prychnęła. — Nie są dobrej jakości.
Czułam, jak zaciskam palce na tej małej bluzeczce.
Oddałam jej coś, co miało wartość.
Coś, co mogło pomóc.
Coś, co nosiło moje dziecko.
A ona po prostu wyrzuciła to do śmieci.
Nie powiedziałam nic więcej.
Odwróciłam się i odeszłam.
Ale tamtego dnia nauczyłam się jednej rzeczy.
Nie każda wyciągnięta ręka zasługuje na pomoc.