Dzisiaj zapisuję tę historię, bo ciągle mi się przypomina…
Kamila poznała Wojciecha na potańcówce w miejskiej remizie. Od razu ją zauważył — wysoka, smukła dziewczyna z głośnym śmiechem i błyszczącymi oczami. Cały wieczór krążył wokół niej, a potem zaproponował, iż ją odprowadzi.
— Jutro wieczorem przyjdę, może pójdziemy na spacer? — spytał, żegnając się.
— Przyjdź — szepnęła, czując, jak serce uderza mocniej.
Tak się zaczęło. W małej wiosce plotki rozchodzą się gwałtownie — niedługo wszyscy wiedzieli, iż Kamila ma adoratora. Szeptano po kątach:
— Zaraz będą ślub brać. On za nią chodzi jak cień. Dobra para, oboje stateczni.
Wojciech niedługo potem się oświadczył. Wesele wyprawili huczne, na całą wieś. Młodzi zamieszkali w domu, który Wojciech sam zbudował — był złotą rączką, od dziecka chodził z ojcem po budowach. Niedługo potem urodził im się syn. Wszystko było piękne. Na początku.
Ale z czasem Wojciech zaczął się coraz częściej zaglądać do sąsiadów — to pomóc, to coś naprawić. Często go ugaszczali. Hojnie. Z początku niewinne wizyty zmieniły się w nawyk.
— Wojtek, może już wystarczy tych odwiedzin? — mówiła Kamila. — Zmęczyło mnie, iż codziennie wracasz podchmielony.
— Co złego w tym, iż z ludźmi posiedziałem? Przecież w domu wszystko robię.
Syn podrósł, Kamila wróciła do pracy, zostawiając chłopca z babcią. A Wojciech dalej „pomagał”. Z dnia na dzień wracał jednak w coraz gorszym stanie. Relacje zaczęły się psuć. Kłótnie stawały się częstsze. Raz choćby rozstali się na tydzień, ale przez syna mu wybaczyła. Obiecał, iż się zmieni. I na jakiś czas było lepiej. Aż znów wrócił do starych nawyków.
Kamila wielokrotnie myślała o odejściu. Ale syn kochał ojca. Gdy Wojciech był trzeźwy, spędzali razem godziny — uczył go, bawił się, majsterkował. Dla dziecka Kamila znosiła wszystko. Wciąż miała nadzieję: może się opamięta. Może wróci ten troskliwy mężczyzna, za którego wyszła.
Lecz lata i zmęczenie zrobiły swoje. Wojciech zaczął podupadać na zdrowiu.
— Chodźmy do lekarza — namawiała żona.
— Głupstwa. Przeleżę się i przejdzie. Jeszcze jestem młody.
Poszedł do lekarza dopiero, gdy nie mógł wstać z łóżka. Diagnoza była okropna. Lekarz tylko pokiwał głową:
— Dlaczego tak późno? Boję się, iż mamy mało czasu…
Kamila opiekowała się nim do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko się mieszało. A potem Wojciecha zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy nie znosili jego pijaństwa — szanowali go za rękę do roboty.
Czterdziestego dnia Kamila miała sen. Mąż stał w cieniu i mówił:
— No i jak ci bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Tylko pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.
Obudziła się zlana potem. Pobiegła do pokoju dziecka. Dwunastoletni Kacper spał spokojnie. Nikomu nie powiedziała o tym śnie. Ale odtąd pilnowała syna jak oka w głowie. Sprawdzała, martwiła się o każdy drobiazg. Mąż już się nie śnił. Sen jakby zbladł… ale niepokój pozostał.
A pół roku później Kacper nie wrócił ze szkoły. Wypadek samochodowy. Zginął.
Kamila nie wytrzymała — ból rozrywał jej piersi, dusił, odbierał sen. Po pogrzebie niemal przestała mówić. Dopiero po miesiącach nauczyła się znów oddychać. Potem — powoli — zaczęła żyć.
Wyszła za wdowca z dwiema córkami. Starała się być dobrą matką, później urodził im się wspólny syn. Wydawało się, iż wszystko się ułożyło. Ale serce już nigdy nie było takie samo. Kacper został w niej na zawsze. Jej pierwsze dziecko. Zabrane przez ojca. Tego, który kiedyś był jej całym światem.
Dziś Kamila ma wnuki. Przyjeżdżają, bawią się, biegają po podwórku. I ona się uśmiecha. Ale gdy nocą śni jej się Kacper — płacze. Bo teraz już wie. Sny prorocze istnieją. I może właśnie w nich nas ostrzegają. Tylko zmienić — prawie nigdy się nie da. Pozostaje tylko przyjąć. I żyć… dalej.
A ja dziś myślę, iż czasem lepiej uwierzyć w przestrogę, choćby jeżeli brzmi jak najgorszy koszmar. Bo życie nie daje drugich szans.