Zabrałam nieznajomą babcię z domu opieki — i nie żałuję.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nie zabrałam dziecka z domu dziecka. Zabrałam obcą babcię z domu starców — i nie żałuję

Gdy słyszy się, iż ktoś adoptował dziecko — większość ludzi kiwa głową z uznaniem, chwali, wzrusza się. To szlachetne, dobre, wywołuje łzy. A co, jeżeli powiem, iż postanowiłam zrobić coś podobnego, ale zupełnie innego? Nie pojechałam do domu dziecka — pojechałam do domu opieki. I zabrałam stamtąd obcą babcię. Nie moją, nie krewną. Tę, o której wszyscy zapomnieli. Nie macie pojęcia, ile osób pokręciło potem palcem przy skroni.

— Oszalałaś? Wszystkim ciężko, sama masz dzieci, a tu jeszcze staruszkę do domu przywleczesz? — tak brzmiała reakcja większości. choćby przyjaciółki nie pochwaliły. choćby sąsiadka, z którą piłyśmy herbatę na ławce, zmarszczyła brwi.

Ale ja nie słuchałam. Bo wiedziałam: postępuję dobrze.

Wcześniej żyłyśmy we cztery — ja, moje dwie córki i moja mama. Żyłyśmy zgodnie, dbając o siebie. Ale osiem miesięcy temu odeszła mama. To był cios, który do dziś dźwięczy w piersi. Pustka w domu, w sercu, w duszy. Pusta poduszka na kanapie, cisza w kuchni o poranku, gdzie dawniej rozbrzmiewał jej głos… Zostałyśmy tylko we trzy, jak sieroty.

Minęły miesiące. Ból nieco przygasł, ale brak pozostał. I wtedy, pewnego ranka, zrozumiałam: mamy z dziewczynkami dom, mamy ciepło, mamy ręce i serce. A gdzieś tam ktoś siedzi sam, w czterech ścianach, nikomu niepotrzebny. Dlaczego nie podzielić się ciepłem z tym, kto go tak bardzo potrzebuje?

Ciotkę Halinę znałam od dziecka. To była mama mojego przyjaciela z podstawówki, Tomka. Wesoła, czuła kobieta, która częstowała nas drożdżówkami i śmiała się jak dziewczynka. Ale coś się z Tomkiem stało — przed trzydziestką zaczął pić. Nałogowo, bez opamiętania. A potem… zabrał matce mieszkanie, sprzedał, przepił, a sam zniknął. A Halina trafiła do domu starców.

Czasem odwiedzałyśmy ją z córkami. Przywoziłyśmy owoce, ciastka, domowy barszcz w słoiku. Wciąż się uśmiechała, ale w jej oczach było coś nie do zniesienia — samotność i wstyd. I wtedy zrozumiałam — nie mogę jej tam zostawić. Porozmawiałyśmy w domu. Starsza córka od razu się zgodziła, a młodsza, czteroletnia Hania, aż podskoczyła z radości: „Będziemy znów miały babcię!”

Ale prawdziwe łzy popłynęły, gdy zaproponowałam Halinie, by zamieszkała z nami. Ściskała moją dłoń, nie mogąc powstrzymać płaczu. A gdy zabierałyśmy ją z domu starców, była jak dziecko — z jedną torbą, drżącymi rękami i taką wdzięcznością w oczach, iż gardło mi się ściskało.

Teraz żyjemy razem już prawie dwa miesiące. I wiecie co? SamZdumiewa mnie, ile życia i ciepła wniosła ta siwa staruszka pod nasz dach, jakby odnalazła w końcu miejsce, gdzie może czuć się potrzebna.

Idź do oryginalnego materiału