Żadna z babć nie może odebrać dziecka z przedszkola. Muszę płacić ogromne sumy za opiekę.

newsempire24.com 6 godzin temu

Żadna z naszych babć nie może odebrać synka z przedszkola przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie, więc muszę płacić fortunę w złotych za opiekunkę.
Gotuję się ze wściekłości! Dzisiaj znowu poszło mi pod górę z mamą, a nie mam choćby ochoty dzwonić do teściowej.

Mamy szczęście, bo w teorii dwie babcie moja i teściowa powinny nam pomóc
Choć szczęście to może trochę przerysowane słowo, bo te dwie panie mieszkają zaledwie kilkaset metrów od przedszkola naszego Jasia, a i tak stoją jak skała i nie chcą go podwieźć. Sam bym to zrobił, ale mój dzień pracy kończy się dopiero o 18:00, więc nie zdążę. Mąż pracuje zmianowo w fabryce w Łodzi i nie zawsze może podreperować. Dlatego musimy zatrudnić opiekunkę, co dodatkowo obciąża domowy budżet, choć mamy babcie!

Moja mama, Halina, skończy pracę o 16:00 i codziennie, wracając do domu, mija przedszkole. w tej chwili najważniejsze w jej życiu to własny czas po rozwodzie z ojczymem chce żyć po swojemu, relaksuje się przy maseczkach i weekendowych filmach, wystawach i spotkaniach ze znajomymi. Synka widuje rzadko, tylko w soboty, bo wnuk zakłóca jej medytację, biega po mieszkaniu i przeszkadza w ciszy. Lubi mi doradzać w wychowaniu, ale jednocześnie kategorycznie odrzuca jakikolwiek udział w codziennej opiece.

Teściowa, Zofia, to inna bajka. Nigdy nie pracowała zawsze była gospodynią domową. Ma czworo dzieci, różnica wieku nieprzekraczająca trzech lat, a najstarszy z nich, mój mąż Krzysztof, jest jej gwiazdą. Wydaje się idealną kandydatką do pomocy, ale ona twierdzi, iż ma wystarczająco dużo roboty przy własnych dzieciach i nie ma ani czasu, ani ochoty na wnuka. Muszę gotować, sprzątać, prać, wyżywiać rodzinę, a potem sprzątać po wszystkich, mówi, choć jej dwaj młodsi synowie 18letni Marek i 21letni Piotr już sami sobie radzą.

Pewnego razu Zofia wzięła Jana z przedszkola, a potem oburzyła się tak, iż mówiła, iż nie ma czasu w nic, bo mężowie wrócili zmęczeni i głodni z pracy. Potem nam rzekła, iż nie liczy się na jej pomoc i iż musimy sami radzić sobie z maluchem.

Koszty opieki nad Jasiem mocno obciążają nasz domowy budżet. Jestem wściekła na hipokryzję tych babć, które co roku przy świętach przytulają się do wnuka, opowiadają, jak go kochają, i dyskutują, kto kupił które prezent. Nie potrzebujemy ich upominków, potrzebujemy konkretnej pomocy.

Dlatego dzisiaj musiałam zadzwonić do mojej mamy, błagając ją, żeby podwiozła Jana z przedszkola, bo nie stać nas na kolejną godzinkę z babysitterem.

Nie możemy liczyć na rodziców, ani pod względem finansowym, ani w kwestii realnej pomocy. Teściowa nie chce wpłacać pieniędzy, twierdzi, iż cała wypłata idzie na jedzenie poza domem.

Nie wiem, jak wyjść z tej sytuacji. Cała nasza pensja ginie na jedzenie, ubrania i codzienne wydatki, a jeszcze musimy płacić opiekunkę. Jak mamy przekonać babcie, żeby w końcu nas wesprzały?

Idź do oryginalnego materiału