Żałowała, iż wpuściła siostrzeńca do swojego mieszkania — teraz ma więcej wrogów w rodzinie niż sąsiadów
Ludmiła i jej młodsza siostra Halina pochodziły z małego prowincjonalnego miasteczka na południu kraju, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Ich losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Ludmiła była szkolną prymuską — ukończyła szkołę ze złotym medalem, wyjechała do Krakowa i dostała się na studia. Tam kilka lat później poznała przyszłego męża, wzięła ślub i została w mieście, otrzymując wraz z mężem w spadku niewielkie mieszkanie.
Halina została w rodzinnym domu. Dwa małżeństwa — oba nieudane. Z każdego zostało dziecko. Może charakter, a może pech w wyborze mężczyzn, ale po rozwodzie wróciła z dwójką dzieci pod rodzicielski dach.
Ludmiła z mężem też mieli ciężkie chwile. Pieniądze raz były, raz ich brakowało. Ale krok po kroku budowali swoją przyszłość. Kupili najpierw pokój, potem sprzedali, zainwestowali w kolejne mieszkanie — już dwupokojowe. Uznali, iż będzie to start dla ich syna Jacka. Chłopak dostał się na medycynę, uczył się sumiennie. Marzyli, iż po studiach i ślubie wprowadzi się tam z żoną i zacznie dorosłe życie na własną rękę.
Ale plany się posypały.
Gdy syn Haliny — Kacper — skończył szkołę, też postanowił wyjechać do Krakowa. Dostał się do technikum, chciał pracować i wynajmować pokój. Ale nie miał pieniędzy na czynsz. Wtedy Halina, ze swoim uporem, poprosiła siostrę, by przygarnęła chłopaka „na parę lat”. Obiecała, iż będzie płacił rachunki, znajdzie pracę, a oni pomogą, gdy tylko się da. Ludmiła uwierzyła. I zgodziła się.
Dwa lata minęły. Jacek zakochał się, oświadczył się Weronice. Zaczęli szykować się do ślubu. Ludmiła uprzedziła siostrzeńca:
— Kacperze, do lata musisz się wyprowadzić. Na jesieni do mieszkania wprowadza się Jacek z żoną.
Wydawałoby się — sprawiedliwie. Ale zaczęły się telefony.
— Znalazłem nową pracę, ale grosze mi płacą…
— Z dziewczyną czekamy dziecka…
— Chcemy wziąć ślub…
Ludmiła z mężem znów ustąpili. Pozwolili zostać do września. Potem remont i przeprowadzka syna. Wszyscy wiedzieli. choćby Halina. Kiwała głową, zgadzała się, mówiła:
— Oczywiście, pomożemy. Wszystko rozumiemy.
Lato minęło. Nadszedł sierpień. Halina zadzwoniła:
— No bo nie mam pieniędzy, żeby pomóc synowi. Córka niedługo rodzi, to pilniejsze. I ślub przed nami…
Potem telefony od babci i dziadka. Prosili, by się ulitować, wyjść im naprzeciw.
— Przecież to twój siostrzeniec! Rodzona krew!
Ludmiła z mężem znów się ugięli. Powiedzieli: do końca listopada — i koniec.
Nadeszła zima. Śluby się odbyły. Dzieci się urodziły. Tylko Jacek z Weroniką wciąż mieszkali z rodzicami. A w „ich” mieszkaniu żył Kacper z żoną Olą i noworodkiem. I choćby nie myślał o wyprowadzce.
Za każdym razem nowe wymówki.
— Zatrzymali wypłatę…
— Znaleźliśmy wynajem, ale warunki koszmarne…
— Zgubiłem telefon, więc nie mogłem odebrać…
— Zachorowałem ciężko, prawie trafiłem do szpitala…
Ludmiła dzwoniła — bez skutku. Raz pojechała porozmawiać — nie otworzyli. Choć wiedziała, iż są w domu. Drugi raz przyjechała z mężem. Kacper otworzył i… rzucił się na wuja z pięściami. To było już za dużo.
Ludmiła drżała z upokorzenia i wściekłości. Po raz pierwszy w życiu poczuła, iż więzy krwi to nie miłość. To nadużycie. Manipulacja. Oczekiwanie, iż pozwolisz się doić jak krowa.
Potem zaczęło się nękanie. Babcia i Halina dzwonili do Jacka.
— Jak ci nie wstyd!
— Oli od stresu zanikło mleko!
— Jak możesz wyrzucać rodzinę z niemowlakiem?!
Ale Ludmiła z mężem nie zamierzali już być wygodni. Złożyli pozew. Poszli na policję. Po dwóch miesiącach — eksmisja.
Jacek z Weroniką wreszcie wprowadzili się do swojego mieszkania. Zaczęli od nowa. A Ludmiła… po prostu nie odbiera już telefonów od krewnych. Ani od siostry, ani od babci. Od nikogo.
Rodzina to tylko ci, którzy są przy tobie i cię wspierają. Nie ci, którzy z uśmiechem depczą cię po sercu.
A Wy jak uważacie? Więzy krwi to obowiązek aż do poświęcenia, czy jednak relacja oparta na wzajemności i szacunku?