Wymiana dzieci: jak siostry popełniły fatalny błąd, za który płaciły latami
Czasem jedna decyzja, podjęta w chwili zamętu i pod wpływem emocji, może zniszczyć życie wielu osób. Zwłaszcza gdy dotyczy tego, co najświętsze – dzieci. Tak właśnie stało się z dwiema siostrami – Kingą i Aliną, które od dziecka były nierozłączne. Żyły jak dwie krople wody, nigdy nie kłóciły się o zabawki, miłość rodziców, a choćby pierwsze zauroczenia. Wszystko przemierzały razem: szkolne lata, pierwsze randki, zamążpójście. Wydawało się, iż ich życie toczy się równolegle, jakby według tego samego scenariusza, tylko w różnych mieszkaniach.
Mężów wybrały sobie niemal identycznych – Alina wyszła za Tadeusza, Kinga za Wojciecha. Przyjaciele z dzieciństwa, partnerzy w trasie, kierowcy ciężarówek, którzy rzadko bywali w domu. Siostry to akceptowały – mężowie ciężko pracują, a one trzymają się razem, wspierają, jak zawsze. Gdy jedna zaszła w ciążę, druga niemal natychmiast „złapała” wirusa macierzyństwa. Wspólnie chodziły na badania, razem wybierały szpital. Obie szczęśliwe i trochę wystraszone. Płci dziecka nie chciały znać – miało być niespodzianką.
Kinga marzyła o córce, Alina o synu. Ale los zagrał inaczej. Kinga urodziła chłopca, Alina – dziewczynkę. Wtedy Alina, niby żartem, rzuciła:
– Może się zamienimy? No przecież, jakaś kpina – wszystko na opak…
Kinga nerwowo się uśmiechnęła, ale w środku coś się ścisnęło. Żart nie wydał się śmieszny. Jednak Alina powtarzała to raz za razem – najpierw z uśmiechem, potem coraz natarczywiej, coraz poważniej. Mówiła, iż zawsze marzyła o synu, iż jej ciężko, iż tak będzie lepiej. I w końcu Kinga uległa. Przypomniała sobie, jak Wojciech przytulał na ulicy obce dziewczynki i mówił: „Chciałbym córeczkę, swoją księżniczkę…”
Mężowie byli wniebowzięci. Prezenty, kwiaty, szampan, goście. Ale Kinga za każdym razem czuła, jak jej serce się zaciska, gdy widziała, jak Wojciech nosi na rękach nie swoje dziecko. Najpierw próbowała zagłuszyć poczucie winy. Potem – przekonać siebie, iż postąpiła słusznie. W końcu dzieci są ze sobą spokrewnione, więc nic się nie stało. Ale sumienie nie dawało spokoju.
Wszystko wywróciło się do góry nogami, gdy trzy lata później Alina zmarła. Chorowała długo, strasznie, aż w końcu odeszła, zostawiając swego „syna” – w rzeczywistości rodzonego syna Kingi – z ojcem. Kinga i Wojciech pomagali Krzysztofowi, jak mogli. A potem pojawiła się w jego życiu kobieta – Justyna. Spokojna, miła, zdawała się być opoką. choćby chłopca, Dominika, zaakceptowała. Na początku.
Lecz gdy Justyna urodziła własne dziecko, wszystko się zmieniło. Dominik stał się dla niej solą w oku. Upokarzała go, mówiła paskudztwa, czasem uderzyła, krzyczała bez powodu. Przed Krzysztofem starannie to ukrywała, ale Kinga widziała wszystko. A jej serce pękało z bólu. Nie mogła już milczeć, wiedząc, iż jej syn żyje w piekle, które sama urządziła.
Pewnego wieczoru, gdy Justyna znów wrzeszczała na chłopca, Kinga nie wytrzymała. Zebrała Wojciecha, Krzysztofa i wyznała całą prawdę. Każde słowo bolało jak nóż w sercu, każde było jak kamień na piersi. Wojciech wpadł w szał. Najpierw nie wierzył, potem w milczeniu wyszedł z domu. Kinga płakała – ze strachu, z poczucia winy, zrozumienia, iż zrujnowała czyjeś i swoje życie. Ale po dwóch dniach Wojciech wrócił. Powiedział, iż chce zrobić test DNA. Po wyniku – cisza. Potem – uścisk.
– Naprawimy to – rzekł.
Proces adopcyjny toczył się wolno, ale nieubłaganie. Justyna zrezygnowała z Dominika, obce dziecko nie było jej potrzebne. Dziewczynka – córka Aliny, którą Kinga wychowywała jak własną – została przy niej. Nie znała całej prawdy i nie było potrzeby, by poznała. Najważniejsza była miłość i troska, jaką Kinga obdarzała ją całym sercem.
Minęły lata. Kinga wciąż obwinia siebie, ale wie, iż postąpiła słusznie, gdy się przyznała. Uratowała syna. Może późno, może przez ból, ale zdążyła. A w życiu czasem liczy się nie to, gdzie się potkniesz, ale czy starczy ci siły, by powstać.