Dzisiaj wyjadą dwie amerykanki, jedna ze strychu - za frajer, bo stara i passe. Druga w liliowym kolorze za dwie stówy, bo całkiem dobry stan i ten kiczowaty kolorek trafia w gusta panienek w różach.
Trzeba spakować kryształy po mamie. Nie cierpię ich, ale muszą być ze mną, jak wspomnienia. Jak ślubne zdjęcia, których choćby dzieci nie chciały zabrać. Przechowam. Może po naszej śmierci zechcą.
Pozawijam te karafki, flakoniki i salaterki w gazetki reklamowe. I w karton, i na bok.
Później książki w ilości bardzo. Lepsze, gorsze, nowe i podniszczone.
Dokumenty posegregowane i spakowane kilka dni temu - zapis życia zmieszczony w tekturowym pudle. Sporo puściłam z dymem i było z tego trochę ciepła w grzejnikach.
Dywan zabierze Grażyna. Świeżo wyprany i zupełnie niezdeptany, mimo upływu lat.
Cholera, skąd tyle tego?! Zbiór przydasiów, jeszczedobrotów, klamotów. List od pana Jerzego, zdjęcie Piotra... rysunki z przedszkola.
Mam napisać teraz jakąś złotą myśl, iż nie cała umrę, bo zostaną po mnie graty? Albo iż dopóty żyjemy, dopóki gromadzimy ten cały szmelc? Dziady światowe, zbieracze surowców wtórnych, nadających się do wielokrotnego użytku?
Ee tam. Idę wrzucać do worków fatalaszki. Kwiaty zostawię na koniec, zwłaszcza dwa drzewka szczęścia, czekającego na spełnienie.
_____________________
* Listopad 2019