Zbyt późna skrucha

newsempire24.com 1 dzień temu

Spóźnione żałowanie

Angelika nigdy specjalnie nie marzyła o drugim dziecku. Ona i Maksym mieli już siedmioletniego syna, a powrót do nieprzespanych nocy, pieluch i płaczu niemowlęcia wcale nie wydawał się atrakcyjny. Do tego jej kariera w końcu nabrała tempa — właśnie wyrwała się z pułapki macierzyństwa, a tu nagle kolejna ciąża. Maksym jednak zawsze marzył o córce i teraz, gdy to się spełniło, rezygnacja wydawała się niemożliwa.

Dziewczynka urodziła się niezwykle piękna — delikatna buzia, malutki nosek, różowe usta, a przede wszystkim ogromne niebieskie oczy jak chabry w letnim polu. Patrząc w nie, człowiek nie mógł powstrzymać uśmiechu, ale niedługo wszystko się zmieniło — lekarze stwierdzili u niemowlęcia wrodzoną wadę serca. Konieczne były długie leczenie, może operacja i ciągła kontrola. Całe życie miałoby stanąć na głowie.

Angelika słuchała tego i czuła, jak jej własny świat się rozpada. Gdzie teraz te korporacyjne imprezy, zagraniczne wyjazdy, drogie kluby fitness, nocne szaleństwa i wypady z koleżankami nad morze? Nie chciała z tego rezygnować. Nie w wieku dwudziestu ośmiu lat. Maksym wysłuchał jej argumentów i… zbyt gwałtownie się z nimi zgodził. Postanowili oddać dziecko. Wszystkim krewnym i znajomym powiedzieli, iż dziewczynka zmarła przy porodzie.

Maria Piotrowska od dwudziestu pięciu lat pracowała jako opiekunka w domu dziecka. Powinna była już przywyknąć do wszystkiego, ale każde porzucone maleństwo bolało ją tak, jakby to była pierwsza rana. Najtrudniej jednak było patrzeć na tę niebieskooką, jasnowłosą istotkę, która od razu przywiązała się do Marii — sięgała po nią rączkami, śmiała się radośnie, dotykała jej twarzy małymi paluszkami.

“Dzieci już dorosły, żyją osobno, a ja z Krzysiem jesteśmy sami. Mamy zdrowie, własne gospodarstwo — ogród, krowę, kury. Wioska, świeże powietrze. Dlaczego nie?” — myślała coraz częściej.

Porozmawiała z mężem. Ten w milczeniu poszedł do domu dziecka, spojrzał na dziewczynkę i, częstując oczami, powiedział:

— Twoja decyzja, Marysiu. jeżeli dasz radę z leczeniem — jestem za. Z pieniędzmi jakoś sobie poradzimy.

— Dam radę, Krysiu, dam! — ścisnęła jego rękę.

— Nazwijmy ją Nadzieją. Niech w jej życiu będzie siła, by walczyć. Sama kreska jej podpowiada — powiedział Krzysztof i wyszedł.

Tak dziewczynka znalazła prawdziwą rodzinę. Życie nie było łatwe — szpitale, badania, rehabilitacje, sanatoria. Maria noce spędzała przy jej łóżku, dnie wertując książki medyczne, zbierając porady lekarzy. Krzysztof pracował bez wytchnienia, schudł, posiwiał, ale gdy Nadzia podbiegała i przytulała się, rozkwitał jak wiosenny sad.

Nadzia wyrosła na dobrą, pogodną dziewczynę. Każdy się do niej garnął — od staruszków po maluchy. Pewnego dnia, jako pięciolatka, niosła babci Zosi dwa kolby kukurydzy, maszerując dumnie na przedzie:

— Prawda, iż teraz lżej?

— Oczywiście, lżej, Nadziuś, ty nasze słoneczko — odpowiedziała staruszka z uśmiechem.

Gdy nadszedł czas operacji, cała wieś się modliła. Operacja się udała. Dziewczynka przeżyła. I serce, i dusza zostały ocalone.

Minęły lata. Nadia skończyła szkołę z wyróżnieniem, dostała się na medycynę. W pewien kwietniowy dzień spacerowała po wiosennym parku. Wszędzie kwitło, ptaki śpiewały, ziemia budziła się do życia. Marzyła, jak wróci na majówkę do domu, będzie pomagać mamie w ogrodzie, a wieczorem pić ulubioną herbatkę ziołową w altanie.

Nagle coś miękkiego uderzyło ją w nogę — pluszowy zając. Na ławce obok siedział chłopiec i elegancka, zadbana kobieta.

— Czemu rzuciłeś zajączka? — zapytała Nadia.

— Bo już go nie chcę! On jest chory i umrze! — warknął chłopiec.

Nadia zmieszała się. Kobieta westchnęła:

— Przepraszam… Ma wadę serca. Rodzice go nie chcieli, więc mieszka ze mną. Wnuk…

Nadia spojrzała na kobietę. Piękna, elegancka, ale oczy… oczy m— były puste, wypalone.

Idź do oryginalnego materiału