Zimowy park: opowieść o nowym początku

twojacena.pl 22 godzin temu

**Pieśń zimowego parku: nowy rozdział życia**

Dzisiaj założyłam ciepły kożuszek, otuliłam moją malutką wnuczkę Zosię i wyszłyśmy na spacer do zaśnieżonego parku na obrzeżach Krakowa. W parku krzątali się młodzi rodzice z wózkami, ich śmiech i rozmowy mieszały się z szelestem śniegu pod butami. Zosia, przytulnie owinięta w kocyk, natychmiast zasnęła na świeżym powietrzu. Zanurzyłam się we wspomnieniach z młodości, o tym, jak sama wychowywałam syna Marka. Byłam tak pochłonięta myślami, iż nie od razu usłyszałam dziecięcy płacz. Najpierw pomyślałam, iż to Zosia, ale nie – wnuczka spała spokojnie. Niedaleko stał mężczyzna z wózkiem, rozglądając się bezradnie. Gdy mnie zobaczył, wykrztusił:
– Proszę pani, pomóżcie! Co mam robić?
Zamarłam, wstrząśnięta jego słowami.

***

Gdy Ewa i Marek wzięli ślub, teściowa od razu postawiła warunek:
– Teraz musicie radzić sobie sami. Ciebie, synu, wychowałam, wykształciłam. Chcę teraz żyć dla siebie, mam tylko czterdzieści osiem lat. I wy też musicie się do siebie przyzwyczaić. Więc z wnukami się nie śpieszcie!

– No i powiedziała twoja mama, aż przykro – zmarszczyła brwi Ewa.
– Nie martw się, ona jest dobra, po prostu sama mnie wychowała – uśmiechnął się Marek. – Niedawno żartowała z koleżanką, iż znów czują się młode, szukają mężów. Chodzą na tańce w weekendy, jeżdżą na wycieczki. Kiedy miałaby zajmować się wnukami?
– I jakie efekty? – zapytała sceptycznie Ewa.
– Na razie żadne. Na tańcach był jeden mężczyzna na dziesięć pań, wybrał inną, więc przestały chodzić. A na wycieczkach same kobiety! Ale spokojnie, mama tak tylko mówi. Gdy przyjdzie czas, pomoże – przytulił żonę Marek.

Mieszkali na razie u mnie. Nie protestowałam, ale prawie nie bywałam w domu. Od rana do wieczora w pracy, potem teatr lub spotkania z przyjaciółkami. W weekendy też byłam zajęta. Młodzi radzili sobie sami.

Ewa martwiła się, iż teściowa naprawdę będzie niezadowolona, gdy dowie się o ciąży. Ale ja tylko się uśmiechnęłam:
– gwałtownie się zdecydowaliście, no cóż, skoro tak, to trudno!
Gdy okazało się, iż będzie dziewczynka, choćby się ucieszyłam:
– Zawsze chciałam córkę, ale nie wyszło. Teraz będę miała wnuczkę!

Choć na początku nie angażowałam się w opiekę nad Zosią, jakbym bała się, iż mnie to obciąży. Z pracy nie spieszyłam się, w weekendy czułam się wolna.
– Dobrze, iż moi rodzice czasem przyjeżdżają, spacerują z Zosią – powiedziała kiedyś smutno Ewa Markowi, nie zdążywszy przygotować obiadu. Zosia cały dzień marudziła – wychodziły jej ząbki.

Marek, od dziecka przyzwyczajony przez matkę do domowych obowiązków, od razu zaczął pomagać żonie i ją pocieszać:
– Przecież sami chcieliśmy dziecka!
– Ona jest babcią! Dobrze, iż wózek kupiła, czasem się z Zosią bawi. Ale moja koleżanka Kasia ma mamę, która z pracy biegnie prosto po wnuczkę. A twoja nigdy nie zaproponowała! – obraziła się Ewa.
– Jesteśmy młodzi, damy radę. A mama się męczy w pracy. I twoja Kasia za bardzo obciąża swoją matkę – zaśmiał się Marek. – Mama nas uprzedzała!

Ale któregoś weekendu poprosili mnie, żebym zabrała Zosię do parku, gdy oni pójdą do kina. Teściowa, która akurat nie miała planów, zgodziła się.

Założyłam kożuszek, ciepło otuliłam malutką – na dworze spadł pierwszy śnieg, ale słońce świeciło, zapowiadając piękną pogodę. Park był tuż za ulicą, i niedługo szłyśmy po chrupiących ścieżkach. Młodzi rodzice z wózkami uśmiechali się do siebie, a Zosia, ukołysana świeżym powietrzem, smacznie spała.

Szłam, zatopiona w myślach. Wychowywałam Marka sama. Rodzice mieszkali na wsi i nie pomagali, krytykując mnie za nieudane małżeństwo. Mąż odszedł, nie przeżywszy ze mną choćby roku. A ja, dumna, ciągnęłam wszystko sama. Były przysyłał alimenty nieregularnie, ale wszystko, co miałam, szło na syna. Dla siebie – najtańsze jedzenie, byle nie głodować. Gdy Marek podrósł, zrobiło się lżej. Pracowałam blisko domu, syn po szkole przychodził do biura, jadł, odrabiał lekcje. Tak żyliśmy. Do dziś lubię dobrze zjeść – echo tych głodnych lat.

Nagle wyrwał mnie z zamyślenia dziecięcy płacz. Drgnęłam, myśląc, iż to Zosia, ale wnuczka spała spokojnie. Kilka kroków dalej mężczyzna desperacko kołysał wózek, z którego dobiegał krzyk. Spojrzał na mnie i wykrztusił:
– Proszę pani, pomóżcie! To mój pierwszy raz z wnukiem, nie wiem, co robić!

Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. Pochlebiło mi, iż wziął mnie za młodą matkę. Gdy podeszłam, zauważyłam, iż maluch upuścił smoczek. Podniosłam go – dziecko ucichło, cmokając z zadowoleniem.
– Dziękuję! Moi mieszkają niedaleko, ja też tu blisko, ale zupełnie się zgubiłem – uśmiechnął się zawstydzony. – To wasza córeczka?
– Wnuczka! – zaśmiałam się, a serce nagle zabiło radośniej.
– Taka młoda babcia? – zdziwił się, patrząc z podziwem.
– A pan nie taki stary dziadek – odparłam kokieteryjnie.
– Szkoda, iż nie mamy babci, więc ja pomagam, ale to niełatwe. Jestem Grzegorz, a pani?
– Jadwiga – odpowiedziałam. Wtedy Zosia obudziła się i zaczęła kwilić.
– Musimy wracać, pora na jedzenie. Miło było poznać, Grzegorzu!
– A jutro przyjdziecie? Może razem pochodzimy? – zaproponował niespodziewanie.
– Może przyjdziemy – uśmiechnęłam się i ruszyłam z wózkiem do domu w świetnym nastroju.

Jakby ktoś zdjął ze mnie lata. Zostałam babcią, a tu nagle mężczyzna się poznajmuje! Sympatyczny, samotny, jak się zdawało.
Tak zaczęły się nasze spacery aż do wiosny. Najpierw w weekendy, potem i wieczorami – młoda babcia Jadwiga i róTak zaczęła się nasza wspólna historia, pełna ciepła, śmiechu i nowych nadziei.

Idź do oryginalnego materiału