“Złamane serce, ale nie złamana: historia kobiety, która musiała zaczynać od nowa”
— Igor, jestem w ciąży! — wyrzuciła z siebie Justyna, nie dając mężowi chwili na domysły. Zastygł, spojrzał w bok i westchnął: — No cóż… skoro tak wyszło — i gwałtownie pocałował ją w policzek, jakby uciekał przed własnymi emocjami.
Justyna zakochała się w Igorze, gdy jeszcze studiowała. Pracował w firmie, gdzie ona miała praktyki. Młody, przystojny, już zastępca szefa działu — wydawał się z innego świata. Skromna dziewczyna z prowincji choćby nie marzyła, iż zwróci na nią uwagę. Ale ostatniego dnia praktyk sam podszedł, wręczył pudełko czekoladek i zaprosił na wieczorne spotkanie. Tak zaczęła się ich historia.
Na pierwszej randce wyznał, iż wychowała go babcia. Matka wyszła ponownie za mąż i wyjechała, zostawiając go samego. Justyna nie przyznała się, iż jej rodzice też nigdy się nią nie interesowali. Całe dzieciństwo — chłód, obojętność, ani odrobiny ciepła. Oboje wiedzieli, co to samotność, i może dlatego tak gwałtownie się zbliżyli.
W miesiąc później Justyna wprowadziła się do wynajmowanego mieszkania Igora. Potem był ślub. Bez przepychu, skromnie, ale z nadzieją. Marzyli o przyszłości, własnym mieszkaniu, spokojnym życiu. Jedynym punktem spornym były dzieci. Justyna od dawna chciała dziecko, a Igor zawsze mówił: „Nam dobrze we dwoje, po co się spieszyć?”
Gdy test pokazał dwie kreski, Justyna długo się wahała, zanim mu powiedziała. Bała się jego reakcji. W końcu jednak zebrała się na odwagę.
— Zostaniemy rodzicami, cieszysz się? — zapytała.
— Myślałem, iż to będzie później… — odparł, nie kryjąc rozczarowania.
Na pierwsze USG nie poszedł. Czekał w samochodzie. A Justyna wróciła z oczyma pełnymi łez i szczęścia — bliźniaki. Dwa małe serduszka biły w jej brzuchu.
— Bliźniaki?! — Igor zbladł. — Nie, tak nie było umówione. Zrób aborcję!
— O czym ty mówisz?! Widziałam nasze dzieci… Nie mogę… — płakała Justyna.
Miała nadzieję, iż się z tym pogodzi. Ale z dnia na dzień oddalał się coraz bardziej. Zaczął wytykać, iż przytyła, mówił, iż straciła formę. Ona udawała, iż nie słyszy. Po narodzinach dzieci było tylko gorzej.
Kasia i Basia — bliźniaczki — stały się centrum jej świata. A Igor? Zostawał w pracy, nie chciał pomagać. Justyna znosiła to wszystko — dla dzieci, dla miłości, dla rodziny.
Gdy dziewczynki skończyły półtora roku, wspomniała o powrocie do pracy. Igor usiadł naprzeciwko, patrząc w podłogę:
— I tak się dowiesz… Mam inną. Odchodzę. Dzieci nie porzucę, ale chcę żyć z nią.
Justyna oniemiała.
— Mówiłeś, iż nigdy nie zrobisz jak twoi rodzice! — wykrztusiła przez łzy.
Odszedł. Najpierw jeszcze wpadał, potem zniknął zupełnie. Justyna została sama. Bez grosza, bez wsparcia. Wrócić do rodzinnej wsi? Tam nie było pracy. Tutaj była praca, ale nie miała gdzie mieszkać.
Pomógł jej szef — załatwił miejsce w akademiku. Mały pokój, remont, dwójka dzieci — jakoś sobie radziła. Pewnego dnia, gdy próbowała wypchnąć wózek na spacer, usłyszała:
— Pozwoli pani pomóc? Jestem Piotr. Mieszkam obok.
Pomógł, nie pytał o nic więcej. Potem zaproponował pomoc z remontem. Zaczął odbierać dzieci z przedszkola. Justyna początkowo się opierała — bała się, ale z dnia na dzień Piotr stawał się częścią ich życia.
Był zwyczajny, solidny. Jego też zdradzono — żona odeszła do przyjaciela, gdy dowiedziała się, iż nie mogą mieć dzieci. A tu — dwie malutkie dziewczynki, które pokochał od pierwszego wejrzenia.
Gdy oświadczył się Justynie, odmówiła.
— Mam dzieci. Znajdziesz kobietę bez bagażu.
— Chcę być z tobą. A dzieci? Dla mnie są rodziną.
Wzięli ślub. I właśnie tydzień później Igor pojawił się ponownie.
— Justyna, wybacz. Zrozumiałem. Zacznijmy od nowa…
— Za późno. Jestem zamężna. Moje dzieci mają teraz ojca. Prawdziwego.
Zza rogu wyszedł Piotr.
— Poznaj mojego męża.
Igor odwrócił się, machnął ręką i odszedł… tym razem na dobre.
Minął rok. Justyna i Piotr kupili własne mieszkanie. Gdzie teraz był Igor? Nie wiedziała. I nie chciała wiedzieć. Bo szczęście to nie ten, kto obiecywał, ale ten, który został.