Gdy Wojciech przyjechał do szpitala położniczego, jego serce waliło jak młot. W dłoni ściskał wiązkę balonów z napisem Witajcie w domu, a na tylnej kanapie auta leżał miękki koc, w który miały być owinięte nowo narodzone córeczki. Jego żona, Aldona, przeszła ciążę z niezwykłą odwagą i po długich miesiącach oczekiwania wreszcie mieli stać się rodziną we czworo.
Ale wszystko rozpadło się w jednej chwili.
Gdy wszedł na salę, zobaczył swoje bliźniaczki kołysane przez pielęgniarkę, ale Aldony nigdzie nie było. Ani jej torby, ani telefonu. Tylko kartka leżąca na stoliku nocnym:
*Wybacz. Zajmij się nimi. Zapytaj matki, co mi zrobiła.*
Świat Wojciecha runął w jednej chwili. Instynktownie wziął córeczki na ręce maleńkie, kruche, pachnące mlekiem i czymś głęboko znajomym. Nie wiedział, co robić. Stał jak skamieniały, choć w środku krzyczał wniebogłosy.
Aldona odeszła.
Rzucił się do pielęgniarek, domagając się wyjaśnień. Wzruszyły ramionami powiedziały, iż wyszła sama, rano, twierdząc, iż wszystko zostało ustalone z mężem. Nikt nie podejrzewał niczego.
Wojciech zawiózł dziewczynki do domu, do nowego pokoju, pachnącego świeżością i wanilią, ale jego serce wciąż ściskał żal.
Pod drzwiami czekała na niego matka, pani Jadwiga, z uśmiechem i zapiekanym dorszem w dłoniach.
*W końcu moje wnuczki są w domu!* zawołała radośnie. *Jak się ma Aldona?*
Wojciech podał jej kartkę. Z matczynej twarzy zniknęła wszelka barwa.
*Co jej zrobiłaś?* zapytał ochrypłym głosem.
Jej próby usprawiedliwienia brzmiały pusto. Mówiła, iż chciała tylko porozmawiać, nauczyć Aldonę, jak być dobrą żoną, uchronić syna przed kłopotami.
Tamtej nocy Wojciech zamknął przed nią drzwi. Nie krzyczał. Tylko patrzył na swoje córki i walczył, by nie oszaleć.
Gdy kołysał je w ramionach, przypominał sobie, jak Aldona marzyła o macierzyństwie, jak wybierała imiona Zofia i Maja jak głaskała brzuch, myśląc, iż on śpi.
Sprzątając jej szafę, znalazł drugi list. Kartkę skierowaną do jego matki.
*Nigdy mnie nie zaakceptuje. Już nie wiem, co zrobić, by być wystarczająco dobrą. jeżeli chce, żebym zniknęła zniknę. Ale niech pani syn wie: odeszłam, bo pani odebrała mi wiarę w siebie. Nie wytrzymałam już*
Wojciech czytał ją raz za razem. W końcu wszedł do pokoju dziewczynek, usiadł na brzegu łóżeczka i zapłakał. W ciszy.
Zaczął jej szukać. Dzwonił do przyjaciół, pytał znajomych. Odpowiedzi były zawsze te same: *Czuła się obco w twoim domu.* *Mówiła, iż ma więcej ciebie dla matki niż dla niej.* *Bała się zostać sama ale jeszcze bardziej bała się zostać przy tobie.*
Miesiące mijały. Wojciech nauczył się być ojcem. Zmieniał pieluchy, przygotowywał butelki, zasypiał setki razy w codziennych ubraniach. I czekał.
Aż pewnego dnia, w pierwsze urodziny dziewczynek, ktoś zapukał do drzwi.
To była Aldona. Ta sama, ale inna. Chudsza, z oczami wciąż naznaczonymi bólem, ale też nadzieją. W rękach trzymała worek z zabawkami.
*Wybacz mi* wyszeptała.
Wojciech nie odpowiedział. Przytulił ją mocno. Nie jak zraniony mąż, ale jak ktoś, kto przez cały czas czuł pustkę w połowie serca.
Później, siedząc na podłodze pokoju dzieci, Aldona opowiedziała wszystko. O depresji poporodowej. O słowach teściowej. O czasie spędzonym u przyjaciółki w Poznaniu, o terapii, o listach pisanych i niewysłanych.
*Nigdy nie chciałam odejść.* łkała. *Po prostu nie wiedziałam, jak zostać.*
Wojciech ścisnął jej dłoń.
*Teraz zrobimy to inaczej. Razem.*
I tak zaczęli od nowa. Od nieprzespanych nocy po pierwsze ząbki i gaworzenie. Bez pani Jadwigi. Próbowała wrócić, błagała o przebaczenie, ale Wojciech nie pozwolił, by ktokolwiek zniszczył jego rodzinę po raz drugi.
Rany się zabliźniły. A może miłość nie polega na idealnych rodzinach czy małżeństwach bez skaz. Chodzi o tych, którzy zostają, gdy wszystko się wali. O tych, którzy wracają. O tych, którzy potrafią wybaczyć.












