Dziennik, 15 maja
Zaraz miałam się położyć spać, gdy z pokoju dziecka dobiegły ciche, stłumione szlochy. Zerwałam się jak oparzona i pobiegłam do syna.
— Synku, co się stało? — usiadłam na skraju łóżka, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Maksym odsunął się gwałtownie, wtulił twarz w poduszkę i mruknął przez łzy:
— Idź sobie. Nie chcę cię widzieć.
Poczułam, jakby przeleciał przeze mnie prąd.
— Co ty mówisz, Maksym? Dlaczego?
— Bo ty… ty jesteś zła! — chłopiec podniósł się, jego oczy były pełne łez. — Tato mi wszystko powiedział! Znam prawdę o tobie!
Przypomniałam sobie, jak to się zaczęło — od zdania, które Krzysztof powtarzał przy każdej kłótni:
— Skoro taka mądra, to się rozwiódź!
I za każdym razem milczałam, połykając urazę i zostając. Bo tak mnie nauczono — kobieta ma prze cierpieć, trzymać rodzinę w kupie, dźwigać ciężar, choćby jeżeli już nie żyje, a tylko wegetuje.
Ale tamtego dnia coś we mnie pękło. Spojrzałam mężowi w oczy i po raz pierwszy nie ustąpiłam.
— Dobrze — powiedziałam spokojnie.
On zdrętwiał. A potem, jak zwykle, uśmiechnął się z przekąsem:
— Prześpisz się z tą decyzją — zmienisz zdanie.
Nie zmieniłam. Całą noc leżałam w ciemności, wspominając każdy rok z nim. Kłótnie. Pogardę. Cień teściowej w naszym domu. Żadna decyzja, żaden problem — nic nie było rozstrzygane bez jego matki. A gdy zrozumiałam, iż choćby syn widzi w babci i ojcu najważniejszych, dotarło do mnie: mnie tu już nie ma.
Rano cicho zbierałam dokumenty. Krzysztof wrzeszczał, wyrywał firanki, zabierał żelazko, garnki, poduszki. choćby zasłonę prysznicową — wszystko, co kupiliśmy w małżeństwie, wynoszono z domu.
— To teraz żyj bez nas i bez naszych rzeczy! — warknęła teściowa na odchodnym, ściskając w ręce ciężką torbę.
Stałam w pustoszejącym mieszkaniu i nie płakałam. Ani jednej łzy.
Sąd przeszedł bez nich — ani Krzysztof, ani jego matka się nie pojawili. I, ku mojemu zdziwieniu, przez dwa lata nikt choćby nie próbował odebrać mi Maksyma. Pracowałam, wychowywałam syna, nie szukałam miłości, ale miłość sama zapukała do moich drzwi.
Aleksander pojawił się niewinnie. Nie narzucał się z wyznaniami, nie obiecywał gwiazd, po prostu był. Pomagał. Słuchał.
— Rozumiem — mówił. — Masz syna, i on jest najważniejszy. I tak powinno być. Zaprzyjaźnimy się.
Nie wiedziałam wtedy, jak te proste, dobre słowa mogą zostać pewnego dnia użyte przeciwko mnie.
Na początku było spokojnie. Maksym i Sasha graMaksym i Sasha grali w piłkę na podwórku, ale kiedy wieczorem wrócili do domu, syn nagle zaszył się w swoim pokoju i długo nie odpowiadał na moje pytania.